Artykuły
„Kino” 1981, nr 188
Podróż do krainy cieni
O ekranizacji Doliny Issy Czesława Miłosza i scenariuszu Tadeusza Konwickiego
Krzysztof Mętrak
Dolina Issy – jedna z dwóch powieści Czesława Miłosza – jest opowieścią o świecie odeszłym, rozsypanym przez czas w proch i w pył, a który przywołać może do życia tylko jednostkowa, ludzka pamięć. 0 świecie zdruzgotanym później przez wszechpotężną Historię, która w naszym wieku posunęła się w swej niszczycielskiej pasji dalej niż kiedykolwiek. Odległą przeszłość może uchronić przed nicością tylko człowiek; jego żywa pamięć, odciśnięta w kształtach minionych, znikłych i zapadłych, pozostaje ich jedyną realnością. Jego zapis – unieśmiertelnia. Bądź więc błogosławiony, kronikarzu, bo jedynie twoje świadectwo zdolne jest przetrwać; biedni zaś ci, którzy jak powieściowy koń Birnik włóczy się tam i sam, „nie wiedząc, że dzięki tobie zostaną kiedyś wspomniani". Szczególna pozycja, jaką w Dolinie Issy zajmuje narrator-kronikarz, bierze się z jego władzy nad nierzeczywistością. Opowiada on z nieukrywaną czułością o świecie, którego wizerunek przechowywany jest – być może – już tylko w jednej świadomości.
Zausznikiem kronikarza jest w Dolinie Issy chłopiec Tomasz, młodziutki panicz, którego dzieciństwo przebiega w szczęśliwej krainie (Issa to – jak stwierdzają biegli – Niewiaża na Litwie Kowieńskiej). Krąg jego odkryć i doświadczeń wyznacza granice powieściowej rzeczywistości. Dwór pośród wsi litewskiej, rodzina i okoliczni mieszkańcy, przyroda Kraju Jezior – oto zewnętrzność, z którą Tomasz uczy się współżyć. Jest to świat żyjący w rytmie natury, dokąd z rzadka tylko dochodzą odgłosy „odległego świata miast, kolei i maszyn". Oczywiście, dolina Issy to nie zaświaty, docierają tu już pierwsze ostrzegawcze sygnały nieodwracalnego kresu: zapowiedź zmian przynoszą pioruny Pierwszej Wojny; widmo Reformy Rolnej wprowadza niepokój i ukazuje w całej okazałości istniejące przegrody klasowe („Tomasz – czytamy gdzieś – urodził się, kiedy dwór przemijał"); dawne, splątane różnice religijne, narodowościowe i językowe, układające się niejednoznacznie – nabierają mocy destrukcyjnej. Ale – w latach dzieciństwa Tomasza – sekretno choroby narodzonych nad brzegami Issy nie mają jeszcze nic wspólnego z plagami cywilizacji nowoczesnej, „miastowej". Do tego świata, organicznego w swej naturalności, nie wdziera się jeszcze ani Historia, ani Przemoc Zorganizowana, ani Technika – trzy siły nieprzyjazne jednostce. Dolina Issy opowiada więc o świecie, kiedy to ludzie żyjący zgodnie z porządkiem natury, nie mieli jeszcze wyrafinowanych i wyszukanych potrzeb, kiedy czuli się w rzeczywistości jak „u siebie – w domu", odnajdując głęboką treść życia w niezmiennym rytmie narodzin i śmierci, obrzędów i rytuałów. Kiedy to ich los znajdował swoje uzasadnienia i usprawiedliwienia – cóż z tego, że sprzeczne – w religijnych przypowieściach, w pradawnych podaniach i wierzeniach, w baśniach ludowych. Nawet dysputy teologiczne czy historyczne nie mamiły jeszcze problematyką oderwaną od doświadczenia, nie sięgały progu zagrożeń innych niż „naturalne". Miłosz przekazuje obraz tego świata poprzez opis różnych zwyczajów i obyczajów, czynności i prac – tło, na którym rozgrywa się proces dojrzewania Tomasza. Jest to opis poetycki, a zarazem konkretny, materialny, namacalny; zachwyca upodobaniem dla szczegółu, niepowtarzalnego i uchwyconego jednorazowo, dla obrazu – zmysłowego, niemal dotykalnego. Poprzez tę swoistość odkrywa się wewnętrzna, jednostkowa prawda Tomasza. Bo to on podpatruje świat, obserwuje dziwy natury, oswaja się z kolorytem „zewnętrznego", Dolina Issy ukazuje więc, jak w zetknięciu ze światem zewnętrznym i obcym kształtuje się i uwyraźnia świat wewnętrzny dorastającego bohatera.
Dojrzewanie to nie tylko proces stopniowego uświadamiania sobie związków i zależności w świecie dookolnym, to także podtrzymywanie kontaktu z tajemnicą. Z tym wszystkim, co nie da się wytłumaczyć i objaśnić. Bo nad losem ludzkim wiszą siły wyższe, których nie można rozpoznać, rozpościera się nieprzenikniona mgła przeznaczeń. Tajemnica wyznacza granice rzeczy niejasnych – pośród nich rozgrywa się nasze życie wewnętrzne. Tomasz dostrzega, że istnieją takie kategorie, jak „przeznaczenie", „sumienie", poszukuje w zetknięciu z nimi własnej tożsamości, pyta, co znaczy „ja" i co to znaczy „być kimś innym". Bo Miłoszowi nie chodzi o opis „zbyt szczęśliwego dzieciństwa", chodzi mu o zapoznanie bohatera z udręką i przewrotnością życia. Śmierci babki Dilbinowej, szaleństwo leśnika Baltazara, samobójstwo Magdaleny, ukryte namiętności Księdza Peikswy, miłość Barbarki — wszystko to wchodzi w strefę doświadczenia, a nawet z najgorszych i najbardziej brzemiennych obserwacji Tomasz czerpie dwuznaczną przyjemność. Wspólnota opisana w Dolinie Issy żyje poprzez oczy i świadomość młodocianego bohatera. To on tworzy między ludźmi i rzeczami mityczną więź, na podobieństwo pamięci zbiorowej, trwającej w podświadomości. Ta pamięć stale współobecna, niepoddająca się słowom, uformuje Tomasza, czego on jeszcze nie podejrzewa, bo skąd?
W Dolinie Issy nie tyle fabuła, nie tyle zdarzenia są ważne, ale odkrycie źródeł człowieczeństwa bohatera, ujawnienie korzeni jego ~ indywidualnego bytu i jego wrażliwości. Tę wrażliwość kształtują bowiem – wiemy z psychologii — nie logiczne ciągi wydarzeń, ale poszczególne obrazy. I dlatego Miłosz tak koncentruje się na szczególe wizualnym, bo — z punktu widzenia dojrzałego człowieka — w dzieciństwie nie to, co uświadomione jest ważne, ale to, co zapamiętane i uwewnętrznione. I tylko przez zapamiętany obraz, przez oddanie nastroju chwili, można wskrzesić to, co zaprzeszłe, zagubione w czasie.
Tyle tylko może pisarz, a ile – idący w ślad za nim – filmowiec i Jerzy Zawieyski w swoim „Dzienniku” z 1955 r., po lekturze Doliny Issy pisał: „Cóż za proza I Właściwie jest to poezja. Słowo Miłosza jest konkretne, realne, równocześnie poetyckie. Zapewne nie jest to tryb mowy powieściowej, prozaicznej, ale wszystko jest tutaj interesujące, odkrywcze, bardzo świeże”. Zdawałoby się: co zdanie, to zaprzeczenie, a jednak... a jednak to jest bardzo trafny opis właściwości Miłoszowej powieści. Jak to oddać w filmowym obrazie, który to, co poetyckie – udosławnia i ujednoznacznia? Tadeusz Konwicki podjął się karkołomnego zadania, ale podjął się nie bez głębokich wewnętrznych powodów. Sam pochodzi ze stron opisywanych w Dolinie Issy, to samo nosi w sobie poczucie utraty – w jego powieściach jest ono wyjątkowo intensywne. Wspólnota rodowodu wydaje się w tym przypadku ważniejsza niż wszystko inne, stanowi elementarną gwarancję wiarygodności artystycznej. Wskrzesić tamten świat z dostateczną autentycznością może bowiem tylko ktoś, kto dysponuje podobną, żywą pamięcią. Kogo ta pamięć boli, uwiera jego biografię. Inną gwarancję stanowi deklarowany przez Konwickiego pietyzm dla powieści. Wyznawał autor Kalendarza i klepsydry w wywiadzie dla
-25-
„Expressu Wieczornego”: „Filmu z Miłosza nie traktuję jako reżyserii (...) To sentymentalna podróż w kraj lat dziecinnych, młodości (...) Mój scenariusz stanowi wierną adaptację książki, poszerzonej o poezję Miłosza. Chcę ją koniecznie zawrzeć w filmie. I chyba się w nim dobrze pomieści. Powieść jest pisana techniką relacji. Trzeba było ją uscenicznić: na tym polegał zabieg adaptacyjny. Zachowałem wszystko, co zasadnicze, oczywiście poza opisami i cechami stylistyki".
W istocie, scenariusz Konwickiego wyzbyty jest ekstrawagancji, wiernie idąc za powieścią, choć jej bynajmniej nie kalkując. Konwicki wprowadził tylko postać Starego Człowieka, ostatniego, który pamięta, postać jakby wyjętą ze swoich wcześniejszych filmów. Ów Stary Człowiek, podróżny, zdążający ze wschodu na zachód, przemierza zatłoczone ulice wielkich miast, stoi w sklepowej kolejce, gubi się w anonimowym tłumie, wkracza przypadkiem na plan filmu. To on dźwiga na sobie ciężar pamięci, którego nie znają i nie odczuwają wyzbyci dawnych, zmierzchłych obrazów mieszkańcy „wielkich aglomeracji". Stary Człowiek odnajduje siebie tylko w mowie wiązanej, w wierszach Miłosza. Gdy wypowiada słowa: „W mojej ojczyźnie, do której nie wrócę..." – przedstawia nam się: jest samą krystaliczną Pamięcią. Scenariusz Konwickiego kończy się obrazowo: „Wschód słońca nad miastem, nad wielką metropolią, która budzi się do życia. Wschód słońca w górach okrytych śniegiem. Wschód słońca nad morzem, nad jakąś zatoką, może nad zatoką San Francisco”. Ileż znaczeń tutaj się otwiera...
Jest w scenariuszu Konwickiego ukryty pewien wątek myślowy, znany z jego twórczości i literackiej, i filmowej. Można go ująć tak: biedni jesteście, dzisiejsi ludzie, gdyż sami nie wiecie, coście stracili, sprzymierzając się z cywilizacją. I teraz już sami siebie nie możecie ścierpieć, chcecie zwalić na coś lub na kogoś nadmiar przytłaczającego was zła. A tymczasem szczęśliwe były kraje, narody, miejsca, które uniknęły „rozwoju". Jak pisał wspaniały eseista E.M. Cioran w Portrecie człowieka cywilizowanego: „Każdy krok naprzód, każda forma nowoczesnej dynamiki, ma w sobie coś szatańskiego. »Postęp« – to dzisiejszy równoważnik Upadku, ziemska wersja potępienia. Wszyscy jego zwolennicy, krótko mówiąc, my wszyscy, co go propagujemy, jesteśmy po prostu armią potępieńców w służbie Monstrum, w służbie maszyn i miast, od których mogłaby nas wybawić tylko jakaś straszna katastrofa. Taka katastrofa byłaby też okazją do wykazania użyteczności naszych wynalazków i odzyskania przez nas naszego szacunku". Sądzę, że Konwicki polubiłby ten cytat.
Powodzenia tego ambitnego, diablo trudnego ekranowego przedsięwzięcia nie sposób przewidzieć. Tu się będą liczyły wartości niewymierne: słuch, oko, węch, nastrój, sentyment. Krainę Cieni przywrócić może do życia tylko Żywa Pamięć. Tadeusz – ja wierzę, że to może być wielki film.
-26-
Wybrane wideo
-
O PROGRAMIE APF, dr Rafał Marszałek
-
Polskie kino po 1989 roku, prof. Mirosław Przylipiak
-
Wizerunki kobiety w kinie polskim lat 80. na przykładzie filmów...
Wybrane artykuły
-
Filmowy kosmos Andrzeja Żuławskiego
Piotr Kletowski
"Pleograf. Kwartalnik Akademii Polskiego Filmu", nr 3/2016