Artykuły
„Kino” 1977, nr 7, s. 2-5
Ziemia obiecana
Lesław M. Bartelski
Związek filmu z literaturą istnieje od początku kina, po wojnie w naszej kinematografii stał się on szczególnie silny: nieomal wszystkie najwybitniejsze polskie filmy powojenne czerpały tematy z polskiej literatury. Od kilku lat ta sytuacja uległa zmianie. Reżyserzy, szczególnie młodzi, nie uciekają się już do pomocy dzieł literackich, lecz tworzą scenariusze własne. Czyżby zasoby polskiej literatury (powieści, dramatu itp.), które mogłyby być użyteczne dla filmu, już się wyczerpały? Czy może takie przekonanie panuje tylko wśród filmowców? Dlatego zwróciliśmy się do znawców literatury poszczególnych okresów – od Młodej Polski, poprzez literaturę dwudziestolecia międzywojennego aż do czasów najnowszych, po drugiej wojnie – z prośbą o wypowiedź na ten temat. Jakie wątki duchowe, społeczne, estetyczne przejawiające się w dziełach literackich tych okresów zasługiwałyby na uwagę? Jacy autorzy, jakie utwory niezauważone dotąd przez film stanowić by mogły dla niego szansę? Co z literatury naszego wieku przeniesione na ekran budzić może szerszy rezonans społeczny – dziś w naszej kulturze? Drukujemy pierwsze nadesłane wypowiedzi. Oczekujemy dalszych.
– 2 –
Bardzo mi trudno dać pełną odpowiedź na pytania tej ankiety. Muszę się bowiem przyznać, że do kina chodzę raczej rzadko, a nawet z zaproszeń na pokazy filmowe wybieram jedynie te, które nie powinny mnie zawieść. Mam więc stosunkowo małą skalę porównawczą, jeśli nie liczyć tego, że opiera się ona na arcydziełach. Czy film ma jakiekolwiek obowiązki wobec literatury, klasycznej czy współczesnej? Stawianie w ten sposób problemu już od razu spłyca zagadnienie, bo przecież – cokolwiek by się nie mówiło – film ma przede wszystkim obowiązki w stosunku do samego siebie. Skąd czerpie inspiracje, jest to obojętne, liczy się jedynie efekt ostateczny. Ziemia obiecana Andrzeja Wajdy była sukcesem nie dlatego, że reżyser oparł się na powieści polskiego laureata Nagrody Nobla, ale dlatego, że zafascynował go temat i problem rodzącego się kapitalizmu. Dostrzegł w tej powieści sprzed lat walory i aktualność sprawy, które powiązały go ze współczesnością.
Dawać więc rady i podsuwać pewne rozwiązania jest niezwykle ciężko. Trzeba jednak dodać, że wielka literatura jest jedynie dla ambitnych reżyserów. Czy znajdziemy wobec tego dzieła, które powinny ukazać się na ekranie? Oczywiście. Jako widz chętnie bym zobaczył w wersji filmowej takie arcydzieła naszej literatury klasycznej, jak Dziady Adama Mickiewicza, Kordian Juliusza Słowackiego czy Nie-Boska komedia Zygmunta Krasińskiego. Wajda przekonał nas, co można zrobić z arcydziełem, które niejako stało się dobrem powszechnym współczesności. Jego Wesel było odczytaniem na nowo sztuki, która weszła na deski sceniczne u progu naszego stulecia. Każde więc z arcydzieł czeka na swego interpretatora, ale musi on dostrzec w nim to, co go w nim fascynuje. Decyduje więc nie ranga literatury, lecz postawa twórcy, to znaczy reżysera. On bowiem tworzy nowe dzieło, a dla mnie jako dla widza jest obojętne, jakim się posłużył materiałem.
No, dobrze, czy jednak poza tymi arcydziełami mamy w literaturze klasycznej i współczesnej powieści, do których warto powrócić? Nie ulega dla mnie wątpliwości, że każdy z reżyserów może znaleźć w dziełach takie wartości, które go zafrapują. Poza Kordianem widziałbym na ekranie chętnie Fantazego, noszącego ongi tytuł Niepoprawni, również jedno z arcydzieł wielkiego poety i dramaturga, którego 170. rocznicę urodzin i 130. rocznicę śmierci będziemy obchodzić w 1979 roku.
Kino weryfikuje także nasze poglądy na historię, jest intelektualnym sporem o jej sens, nawiązuje do dyskusji poświęconych istotnym problemom współczesności. Ma ono wszelkie szanse, by się włączyć do „nocnych rodaków rozmów”, stać się jednym
– 3 –
z elementów kształtujących wizję przyszłości. Ale nie podobały mi się Popioły Wajdy, wyświetlane przed kilkunastu laty. Reżyser, jeśli idzie o wierność tekstowi, poszedł za daleko, odbiegł od niego, z dzieła Żeromskiego zostały zaledwie strzępy. Wajda nie wydobył należycie barwy czasu, a jego polemika z autorem Popiołów była płytka i nieprzekonywająca. Chciał dać obraz zaślepienia narodowego, nie wyszło mu to jednak. A przecież Andrzej Wajda jest wybitnym reżyserem, lecz nie może zaliczyć Popiołów do swych osiągnięć. Dlatego też zobaczyłbym po raz wtóry Popioły, w których więcej miałby do powiedzenia sam Żeromski wraz z jego spojrzeniem na ówczesną rzeczywistość. Sądzę nadto, że z twórczości autora Przedwiośnia dałoby się jeszcze wiele przenieść na ekran, ale wymaga to odpowiedniego podejścia scenarzysty i reżysera.
Do dzieł, które warto by zekranizować, należą Płomienie Stanisława Brzozowskiego, tego pisarza, któremu ostatnio wielu krytyków z prawdziwego zdarzenia poświęciło książki, jak Andrzej Mencwel czy Andrzej Walicki. Wielkich dzieł przeszłości mechanicznie nie można bowiem przenosić na ekran: komentarze do nich pogłębiają wiedzę o intencjach i osiągnięciach pisarza, jego pomyłkach czy tragedii osobistej. Wśród tych godnych zainteresowania ze strony twórców filmowych widzę takich prozaików jak Joseph Conrad czy Stanisław Ignacy Witkiewicz. Ten ostatni stał się już postacią znaną na całym świecie, jego spuścizna jest obfita i wciąż pociągająca reżyserów teatralnych. Uniwersalizm Witkacego, jego specyficzny katastrofizm, wisielcze poczucie humoru, zaskakująca dramaturgia dzieł, a nawet pewna ich egzotyka winny sprawić, że twórca ten musi znaleźć „swojego człowieka” wśród filmowców, w co zresztą nie wątpię. Ale wolałbym ażeby zainteresowała się autorem Nienasycenia polska kinematografia.
A czy wśród dzieł pisarzy współczesnych widziałbym takie, które należy ukazać poprzez film? Będą to dwie powieści Jarosława Iwaszkiewicza – wielka epopeja Sława i chwała, wcale niełatwa do przeniesienia na ekran, wymagająca bowiem ostrej selekcji materiału, oraz niezapomniane Czerwone tarcze, powieść historyczna, intelektualna, w pewnym sensie pionierska w ujęciu problemów Wschodu i Zachodu, a więc jak najbardziej obecnie aktualna ze względu na poruszaną przez pisarza problematykę. Ma ona – moim zdaniem – wiele walorów widowiskowych, już sam fakt, że dzieje się w różnych miejscach, w różnych środowiskach, od dworów polskich książąt po pałace Saracenów, sprawia, że byłaby dziełem filmowym niezwykle interesującym i barwnym. Do tego typu powieści historycznych należy również głośne dzieło Teodora Parnickiego Srebrne orły, ukazujące czasy pierwszych Piastów. Jest to pisarz trudny, jego tok myślenia jest skomplikowany, ale też on pierwszy ukazał dawną Polskę jako państwo włączone do Europy, związane z nią problemami. Film wcale nie musi się obawiać intelektualnego ujęcia zagadnień, trzeba rzecz jasna znaleźć do niego właściwy klucz. I tu jest właśnie pole do popisu dla reżysera i jego inwencji, co zresztą pokazał Stefan Szlachtycz, przenosząc na mały ekran Tylko Beatrycze. Przeszłość narodowa nie została bowiem wykorzystana i wyeksploatowana przez film, można z niej wydobyć zarówno dzieła o trwałych
– 4 –
wartościach społecznych czy intelektualnych, jak również i elementy drwiny, byleby nie przeszła w parodię. Film bowiem ze wszystkich sztuk współczesnych ma największą szansę polemiki z widzem, jest dziełem sugestywnym i dlatego niezwykle ważnym w odbiorze społecznym. A przeszłość nasza wymaga nowego spojrzenia, ujęcia jej nie w stereotypach, lecz nowatorsko i odważnie.
Niemal każda epoka zasługuje na odtworzenie jej na ekranie. Jan Dobraczyński wydał ostatnio Bramy Lipska, powieść historyczną wprawdzie, lecz o problemach, które i nas współczesnych dotyczą – poczuciu obowiązku i honoru. Bohaterem jej jest książę Józef Poniatowski; chętnie w tej roli widziałbym Zbigniewa Zapasiewicza, oczywiście, o ile umie dobrze jeździć konno. Poniatowski był postacią nieprzeciętną, nieustannie zmagał się z sobą, wciągany w zawiłe problemy swego czasu. Jedni z historyków, jak Szymon Askenazy, pisali o nim z niekłamanym entuzjazmem, pasując go niemal na rycerza „bez skazy i zmazy”, inni wysuwali w stosunku do niego wiele zastrzeżeń natury ideowej i moralnej. Był człowiekiem, który musiał wybierać, a problem wyboru zawsze prowadzi do tragedii.
Wszystko jest już historią, nawet Noce i dnie. Z dwóch naszych znakomitych pisarek XX wieku – Marii Dąbrowskiej i Zofii Nałkowskiej, ta pierwsza została uhonorowana przez Jerzego Antczaka filmem, który cieszył się niesłabnącym powodzeniem. Można powiedzieć bez przesady, iż Noce i dnie obejrzała cała Polska. To rzadki sukces współczesnego filmu polskiego, ażeby prawie wszyscy przyjęli go z jednakowym uczuciem. Oczywiście z powieści Dąbrowskiej, powieści rzeki, wypadło wiele obrazów i sytuacji, co jest zupełnie zrozumiałe, ponieważ trudno objąć wszystkie zagadnienia poruszone przez autorkę. Film jest również wyborem, pewną propozycją, właściwie powinien był nosić tytuł jak pierwszy tom – Bogumił i Barbara, gdyż na ich losach oparł reżyser swą koncepcję ukazania ludzi i środowisk. Co jeszcze można zaproponować z bogatego dorobku Dąbrowskiej? Można by, rzecz jasna, stworzyć tryptyk filmowy oparty na opowiadaniach z tomu Ludzie stamtąd. Natomiast mało filmowe są Przygody człowieka myślącego, oparte na dialogu i konfrontacji postaw bohaterów. Więcej chyba można znaleźć materiału do doskonałych filmów w twórczości Zofii Nałkowskiej. Przede wszystkim Granica (już ukazana przed wojną z Elżbietą Barszczewską w roli głównej), która podobno jest w robocie. A Romans Teresy Hennert? Ile tam dramatycznych spięć, ile wspaniałych dramaturgicznie sytuacji, nakreślonych dyskretnie i z pełnią kobiecego wdzięku. Może Narcyza, klasyczna powieść z epoki modernizmu, jako wielki załącznik do tak modnej dzisiaj secesji?
Wydaje mi się, że w dziełach pisarzy współczesnych, poczynając od 1918 roku, można odnaleźć wiele takich, których przeniesienie na ekrany sprawi satysfakcję zarówno reżyserom, jak i widzom. Podobnie jest z literaturą współczesną. Również tu jest wiele cennych pozycji, nie chcę wymieniać nazwisk pisarzy i tytułów dzieł, wypowiedź moja zamieniłaby się podówczas w mały słownik twórców współczesnych. Jest to bowiem literatura niezwykle różnorodna, ukazująca rzeczywistość z rożnych punktów widzenia, i film jednak czasem do niej sięga. Rozumiem doskonale ambicje młodych reżyserów, że chcą wnieść coś własnego, dlatego piszą sami scenariusze, zmagają się z życiem. Wypływa to chyba nie tyle z niedoceniania literatury współczesnej, ile z egotyzmu, tak właściwego każdemu z twórców, chęci przekazania swej wiedzy o świecie, i dlatego dzieła literackie mogą się niektórym z młodych wydawać czymś wtórnym. Dopiero doświadczenia skierują ich uwagę na bogate zasoby tkwiące we współczesnej literaturze.
Jeszcze o jednym chciałbym wspomnieć. Wprawdzie rozmija się to z podstawowymi założeniami ankiety, ale pojmuję jej znaczenie nieco szerzej. Otóż brak u nas filmów biograficznych, tak częstych w innych kinematografiach. Ograniczę się jedynie do postaci z literatury, jej historii. Czy Juliusz Słowacki, Józef Ignacy Kraszewski, Stefan Żeromski, Stanisław Przybyszewski (Dagny mi nie wystarcza!), Władysław Broniewski, Janusz Korczak, Stanisław Brzozowski czy wreszcie Witkacy nie są bohaterami godnymi uwiecznienia? Film mógłby spopularyzować ich idee i przeżycia, ich filozofię i dramaty, ich walkę o realizację głoszonych przez nich haseł. A przy tym ta sceneria związana z tymi ludźmi, stanowiąca cząstkę ich osobowości twórczej i nas samych! Oczywiście, musiałyby to być filmy ambitne, nie zaś zwykłe życiorysy, filmy, w których odbijałaby się przedstawiana epoka.
Jest więc literatura, zarówno klasyczna, jak i współczesna – Ziemią Obiecaną. Trzeba tylko ją odkryć i wrócić do niej.
Lesław M. Bartelski
– 5 –
Wybrane wideo
-
O PROGRAMIE APF, dr Rafał Marszałek
-
POLSKIE KINO POWOJENNE, dr Rafał Marszałek
-
Rozwój kina socrealistycznego w Polsce
Wybrane artykuły
-
RECENZJA: Film jako ślad rzeczywistości – recenzja książki "Ślad rzeczywistości. Polskie kino fabularne lat trzydziestych XX wieku" Adama Uryniaka
Weronika Szulik
"Pleograf. Kwartalnik Akademii Polskiego Filmu", nr 2/2021