Artykuły
[w:] 50 lat Polskiej Szkoły Filmowej (DVD), Warszawa 2008
Ostatni dzień lata
Andrzej Bukowiecki
Czyim dziełem jest Ostatni dzień lata (1958), jeden z najoryginalniejszych filmów polskich, w swoim czasie również jeden z najbardziej nowatorskich i odkrywczych w skali światowej? W świadomości widzów i krytyków utrwaliła się jednoznaczna odpowiedź na to pytanie: Tadeusza Konwickiego, ze zdjęciami Jana Laskowskiego. Tymczasem w napisach końcowych filmu czytamy, że zrealizowali go Tadeusz Konwicki i Jan Laskowski. Nie ma tam osobnych plansz z nazwiskami scenarzysty (był nim Konwicki, przy czym nie napisał scenariusza, tylko od razu scenopis), reżysera i autora zdjęć. Metryki Ostatniego dnia lata, np. w czwartym tomie Historii filmu polskiego (Warszawa 1980) i na stronie internetowej www.filmpolski.pl, także przypisują reżyserię obu twórcom (nadto Laskowskiemu zdjęcia, a Konwickiemu scenariusz). O Ostatnim dniu lata należałoby więc pisać jako o ich wspólnym dziele, którym poniekąd jest. Do takiego wniosku skłania lektura nie tylko czołówek i metryk, ale również wspomnień Jana Laskowskiego z książki Łukasza Figielskiego i Bartosza Michalaka Prywatna historia kina polskiego (Gdańsk 2005). „Jak jest dobry scenariusz, a będzie na dwóch-trzech aktorów, to można wziąć kamerę, wyjechać w plener i zrobić film praktycznie bez pieniędzy”. Takich argumentów użył Jan Laskowski, chcąc przekonać Konwickiego, pisarza i scenarzystę, do zadebiutowania w charakterze reżysera filmowego. Ostatni dzień lata został więc zainspirowany wyjściowym pomysłem Laskowskiego, żeby nakręcić film z minimalną obsadą, wyłącznie w plenerze. Ale to Konwicki przyoblókł ten pomysł w konkretny kształt opowieści o mężczyźnie i kobiecie, którzy próbują zbliżyć się do siebie na nadmorskiej plaży. To on napisał wspomniany scenopis. I jednak to głównie on zajmował się reżyserią filmu, zaś Jan Laskowski był przede wszystkim autorem zdjęć. Ostatecznie zatem, nie umniejszając twórczego wkładu Laskowskiego jako inspiratora powstania Ostatniego dnia lata, współreżysera, w szczególności zaś operatora, autorstwo filmu należy przypisać w większym stopniu Konwickiemu. Toteż o ile w metryczce „obdzielimy” reżyserią obydwu artystów, o tyle w poniższych rozważaniach będziemy posługiwać się – wzorem większości dawnych i nowych recenzentów Ostatniego dnia lata – określeniami „film Konwickiego”, „debiut Konwickiego” itp.
Ostatni dzień lata – jeszcze Polska Szkoła Filmowa czy już Nowa Fala?
Niniejsze wznowienie debiutu reżyserskiego Tadeusza Konwickiego na DVD ukazuje się w jubileuszowej kolekcji osiągnięć Polskiej Szkoły Filmowej. Kolekcja została przygotowana w związku z obchodzonym w 2007 roku pięćdziesięcioleciem szkoły, liczonym przez inicjatora obchodów i wydawcę kolekcji – Polski Instytut Sztuki Filmowej – od daty premiery Kanału Andrzeja Wajdy: 20 kwietnia 1957.
Ale tu znów pojawia się pytanie: czy Ostatni dzień lata można zaliczyć bez wahania do filmów szkoły? Polska Szkoła Filmowa w szerokim znaczeniu to ogół zrealizowanych w drugiej połowie lat 50. i pierwszej połowie 60. XX w. wybitnych, znaczących dzieł rodzimej kinematografii, przy czym bierze się tu pod uwagę zarówno filmy o tematyce współczesnej, jak i te, w których dokonano, w zróżnicowanej treści i formie, obrachunku z dramatycznymi zbiorowymi doświadczeniami narodu polskiego – okresem okupacji hitlerowskiej i (rzadziej) stalinizmem. W tak rozumianej Polskiej Szkole Filmowej mieści się bez wątpienia Ostatni dzień lata. Uchodzi za dzieło wybitne, a co ciekawsze jest utworem współczesnym, lecz – jak wykażemy w toku dalszych rozważań – pobrzmiewa także echami okupacyjnej gehenny i nie brak w nim swoiście potraktowanego wątku rozliczeniowego. Jednakże jeśli zawęzimy pojęcie Szkoły do jej sztandarowych, martyrologicznych filmów Andrzeja Wajdy – Kanału i Popiołu i diamentu oraz Andrzeja Munka – Eroiki, po trosze Zezowatego szczęścia i Pasażerki, zobaczymy, że Ostatni dzień lata różni się od nich diametralnie. Akcent przesuwa się tu jednak zdecydowanie z martyrologii i obrachunków ku psychologii. Nikłość akcji wraz z minimalizmem obsady, ograniczeniem scenerii do pleneru i skąpą ilością dialogów, zbliża debiut Konwickiego raczej do kina rodzącej się wtedy francuskiej Nowej Fali. Więcej! Ostatni dzień lata był do pewnego stopnia prekursorski wobec filmowej rewolty znad Sekwany. Bo chociaż Nowa Fala zaczęła wzbierać już w filmach Claude’a Chabrola Kuzyni i Piękny Sergiusz, które ukończono w tym samym roku, co film Konwickiego (1958), to punkt kulminacyjny osiągnęła rok później – w Czterystu batach François Truffaut, i Do utraty tchu Jeana-Luca Godarda.
Ostatni dzień lata to pierwszy, ale nie ostatni rodzimy film „nowofalowy”. Po nim pojawiły się kolejne: Do widzenia, do jutra… Janusza Morgensterna (1960), Nikt nie woła Kazimierza Kutza (1960), Niewinni czarodzieje Andrzeja Wajdy (1960) i Nóż w wodzie Romana Polańskiego (1961).
Kino autorskie, kino poetyckie
Tym, co oprócz ascetycznej formy wyróżniało Ostatni dzień lata na tle filmów głównego, martyrologiczno-rozrachunkowego nurtu Polskiej Szkoły Filmowej, był autorski charakter debiutu Konwickiego. Rzecz nie tylko w tym, że Konwicki – w przeciwieństwie do Wajdy, Munka czy Kutza, którzy sięgali po cudze utwory literackie (m.in. prozę Jerzego Stefana Stawińskiego, Jerzego Andrzejewskiego i Józefa Hena) – przenosił na ekran własny scenariusz, a ściślej: scenopis. Ważniejsze, że w swym pierwszym filmie zaprezentował własne spojrzenie, docierając do nie pokazywanych przedtem w kinie śladów wojny: tych, które odciskają jej piętno w psychice. Motyw ten, wówczas świeży i odkrywczy, powróci w późniejszych powieściach Tadeusza Konwickiego, np. w Senniku współczesnym (1963), a także w jego filmach Zaduszki (1962), Salto (1965) i Jak daleko stąd, jak blisko (1971).
Kino autorskie, zainicjowane na polskim gruncie Ostatnim dniem lata, znajdzie swoje przedłużenie w twórczości m.in. Jerzego Skolimowskiego, Krzysztofa Zanussiego, Andrzeja Kondratiuka, Krzysztofa Kieślowskiego i Jana Jakuba-Kolskiego.
Ostatni dzień lata był także jednym z pierwszych polskich filmów poetyckich. Lapidarną, oszczędną w słowach fabułę (co nie prowadziło bynajmniej do zubożenia warstwy znaczeniowej dzieła!) podbudowywały zabiegi – przede wszystkim nastrojowe obrazy natury – służące do wykreowania na ekranie intymnej atmosfery. Tej formuły kina poetyckiego bliskie będą potem takie filmy, jak Żywot Mateusza Witolda Leszczyńskiego (1967), Ruchome piaski Władysława Ślesickiego (1968) czy Gwiezdny pył Andrzeja Kondratiuka (1982).
Dwoje i plaża
Na plakacie reklamującym Nóż w wodzie Romana Polańskiego napis informujący o obsadzie filmu głosił: „W rolach głównych: Leon Niemczyk, Jolanta Umecka, Zygmunt Malanowicz i nikt inny”.
W Ostatnim dniu lata też nie występuje „nikt inny” poza jeszcze szczuplejszą, bo dwuosobową, obsadą głównych i zarazem jedynych ról, którą tworzą Irena Laskowska i Jan Machulski. Ich bohaterowie – dwudziestoośmioletni mężczyzna o chłopięcym wyglądzie i niewiele starsza od niego, dojrzała kobieta – spotykają się na nadmorskiej plaży. Tej szerokiej piaszczystej połaci terenu, samego brzegu morza oraz wydm nie opuścimy do końca trwającego godzinę i sześć minut filmu. Do końca też nie poznamy imion tych dwojga, nieznanych sobie wcześniej ludzi. Nad ich głowami przelatują raz po raz wojskowe odrzutowce.
Dla kobiety jest to „ostatni dzień lata” – pod wieczór czeka ją powrót do domu. Około południa po raz pierwszy wyczuwa za plecami obecność nieznajomego mężczyzny. Niepewna jego zamiarów, każe mu się oddalić, a kiedy jej prośba odnosi skutek przeciwny do oczekiwanego, policzkuje natręta. Wtedy ów człowiek wbiega do wody i oddala się od brzegu. Zaniepokojona bohaterka spieszy na ratunek – niedoszłemu, na szczęście – samobójcy.
Po tym dramatycznym incydencie pierwsze lody między nimi zostają przełamane. Przychodzi pora na zwierzenia. Okazuje się, że on imał się wielu zajęć, ale nic mu w życiu nie wyszło. Nie ma nikogo bliskiego. Ona natomiast kochała kiedyś pewnego mężczyznę, lotnika, który nie wrócił z wojny. Śmigające nad plażą samoloty (notabene wkopiowane z filmu dokumentalnego) przypominają jej więc zapewne nie tylko o nalotach podczas okupacji, ale także o ukochanym.
W końcu para „plażowiczów” wymienia długi pocałunek, potem dochodzi między nimi nawet do zbliżenia fizycznego (ledwie zasugerowanego obrazem piasku osypującego się spod ich ciał), które jednak niczego nie zmienia. Kobieta budzi się i spostrzega, że mężczyzny, który przedtem namawiał ją, by z nim została – nie ma przy niej. Ślady stóp prowadzą do morza...
O czym jest ten film?
W świetle kanonicznej interpretacji Ostatniego dnia lata film Konwickiego mówi o ludziach wewnętrznie wypalonych przez wojnę, która uczyniła ich niezdolnymi do miłości. Wskazują na to trzy kwestie dialogowe. W pierwszej, wygłaszanej na początku filmu spoza kadru, bohaterka przywołuje koszmarne wspomnienia wojenne strofami z wiersza Tadeusza Różewicza Głosy: „Było rozdarcie nienawiść / niechęć wzajemna i grymas / był zaułek ślepy i płaskie twarze murów dziobate od salwy / wywalani z bydlęcych wagonów / stado pędzone razami / i rykiem / a obok tylko łapy psów / łapy psów łapy psów”. Stwierdza, nadal posiłkując się tym samym wierszem: „Ja wiem nie trzeba tak / ja wiem ja wiem / ale / kiedy przyjaciel wyciąga rękę / zasłaniam głowę jak przed ciosem / zasłaniam się przed ludzkim gestem / zasłaniam się przed odruchem czułości”.
W drugim dialogu mężczyzna wyznaje, że nigdy nie wypowiedział słowa „kocham”. I wreszcie w trzecim, kobieta w odpowiedzi na wspomniane namowy mężczyzny, by z nim została, odpowiada: „Ja już nie potrafię, nie chcę”.
Konwicki ukazał zatem tkwiące w ludziach bariery psychologiczne, które uniemożliwiają im nawiązanie trwałego porozumienia. Dokonał tego na kilka lat przed powstaniem głośnych filmów Michelangela Antonioniego na ten temat – Nocy (1960) i Zaćmienia (1962).
Jednakże Ostatni dzień lata, jak większość dzieł wybitnych, wymyka się jednoznacznej interpretacji. Znamienne jest pod tym względem zakończenie filmu. Kobieta, zorientowawszy się, że mężczyzna podczas jej drzemki powędrował w stronę morza, w którym przypuszczalnie podjął drugą, tym razem udaną, próbę samobójczą i utonął, też „idzie w morze”, coraz dalej i dalej. Znawca twórczości autora Ostatniego dnia lata, Tadeusz Lubelski, w tekście Tadeusz Konwicki wyjeżdża nad morze, zamieszczonym w książce Historia kina polskiego (praca zbiorowa pod redakcją Tadeusza Lubelskiego i Konrada J. Zarębskiego, Warszawa 2006), pisze: „(...) bohaterowie, nie znalazłszy w sobie dość nadziei na to, by rozpocząć nowy związek, decydowali się na samobójstwo”. A zatem na podwójne samobójstwo. Być może tak. Ale czy na pewno? Zauważmy, że kobieta nawet w ostatnim kadrze nie znika nam z oczu pod lustrem wody, a wchodzi do niej, nawołując mężczyznę. Po uważnym obejrzeniu całej sekwencji (od przebudzenia po wejście kobiety do morza) można z pewnych niuansów gry aktorskiej Ireny Laskowskiej wywnioskować, że bohaterka nie myśli o własnej śmierci, tylko znów spieszy – teraz już bliższemu jej – mężczyźnie z plaży na ratunek. A czyni to nie tylko w humanitarnym odruchu ratowania komuś życia, jak za pierwszym razem, ale także po to, by jednak ocalić miłość, która się między nimi zatliła.
Dlaczego Konwicki nakręcił Ostatni dzień lata?
Pozostając w kręgu różnych interpretacji debiutanckiego filmu Tadeusza Konwickiego, odmiennych od tradycyjnej, należy przytoczyć i tę, którą zaproponował jego autor. Konwicki kilkakrotnie – np. w rozmowie z Tadeuszem Lubelskim w książce Debiuty polskiego kina (tom zbiorowy pod redakcją Marka Hendrykowskiego, Konin 1998) oraz we własnej książce Pamiętam, że było gorąco, składającej się z się rozmów przeprowadzonych z nim przez Katarzynę Bielas i Jacka Szczerbę (Kraków 2001) – dał do zrozumienia, że zrealizował Ostatni dzień lata m.in. dlatego, że chciał wyjść na prostą po wstrząsie, jakim był dla niego polski Październik 1956. Z Październikiem przyszła antystalinowska Odwilż, toteż autor socrealistycznej powieści Przy budowie (1950) i scenarzysta socrealistycznego filmu Jana Koechera Kariera (1954) odczuwał psychiczny i moralny dyskomfort, mimo że w dorobku miał także scenariusz ambitnego Zimowego zmierzchu Stanisława Lenartowicza (1956). Wcześniej jego świat też już raz się zawalił: we wrześniu 1939 roku. Chcąc odreagować te wszystkie traumy, Konwicki ukrył się w Ostatnim dniu lata pod postacią mężczyzny z plaży – takiego jak on życiowego rozbitka, który nie mógł sobie ani po wojnie, ani zaraz po Październiku znaleźć miejsca w życiu. Grający tę rolę Jan Machulski był nawet fizycznie trochę podobny do młodego Konwickiego.
Ostatni dzień lata okazał się więc jednak filmem rozrachunkowym, tyle że innym niż Eroica Munka czy Popiół i diament Wajdy. Wątek rozrachunkowy przybrał tu formę autobiograficznych „rekolekcji”, twórca rozliczał się z samym sobą. Jednak fakt zaistnienia tego wątku w Ostatnim dniu lata, nawet w tak zakamuflowanej postaci, zbliża debiut Konwickiego do dominującego trendu Polskiej Szkoły Filmowej. Ostatni dzień lata to Polska Szkoła w bardziej osobistym wydaniu i w lżejszym, nowofalowym „opakowaniu”.
Film jak wybryk
Niezwykłe dzieło, jakim stał się Ostatni dzień lata, powstawało w równie niezwykłych warunkach. Opiekę produkcyjną roztoczył Zespół Realizatorów Filmowych „Kadr”, w którym Tadeusz Konwicki pełnił od 1956 r. funkcję kierownika literackiego. Kierownik artystyczny Jerzy Kawalerowicz i szef produkcji Ludwik Hager mieli do niego zaufanie. Skierowali Ostatni dzień lata do realizacji, asygnując na ten cel dziesięć tysięcy złotych (resztę kosztów pokrył Tadeusz Konwicki jako współproducent) i sześć tysięcy metrów czarno-białej taśmy.
„W ten sposób Ostatni dzień lata stał się najtańszym filmem fabularnym w historii polskiego kina i trudno sobie wyobrazić, żeby ktoś zdołał w przyszłości pobić jego rekord” – napisał Tadeusz Lubelski w cytowanym już artykule z książki Historia kina polskiego.
Zdjęcia do filmu powstały w ciągu trzech miesięcy 1957 r. na plaży między Białogórą i Łebą. „Bazę produkcyjną”, umiejscowioną w leśniczówce w Szklanej Hucie, dzieliło sześć kilometrów od najbliższej osady i trzy kilometry od plaży. Zaledwie kilkuosobowa ekipa, której trzon stanowili, obok Konwickiego, jego przyjaciele – bracia Jan i Jerzy Laskowscy (Jerzy był kierownikiem produkcji; aktorka Irena Laskowska to ich siostra), codziennie transportowała sprzęt wózkiem na plan i z powrotem.
Sprzęt to za dużo powiedziane. Operator dysponował jedną, wysłużoną kamerą Arriflex. Przy poziomych jazdach kamery sadowił się z nią na wspomnianym wózku. Gorzej było z pionowymi ruchami aparatu – o kranie ekipa nie miała nawet co marzyć. Szczęśliwym trafem morze wyrzuciło na brzeg drewnianą drabinę. Wystrugano walcowaty koziołek – taki, jakiego używa się na wsiach do rąbania drewna. Na położonym poziomo koziołku opierano drabinę, na której kładł się Jan Laskowski z kamerą, Konwicki trzymał drugi koniec drabiny i poruszał nią w górę i w dół. W ten sposób powstały ujęcia z jazdą pionową.
Na planie Ostatniego dnia lata nie używano reflektorów. Kontrasty światłocieniowe łagodzono wyłącznie blendami, czyli prostokątami z dykty, pokrytymi folią odblaskową.
Ale co najciekawsze, nie było aparatury do nagrywania dźwięku! Ten bowiem wówczas rejestrowano w polskiej kinematografii jeszcze zapisem optycznym, na taśmie światłoczułej, a nie magnetycznej. Kamera służąca do tego zapisu była tak duża i ciężka, że wożenie jej codziennie w plener nie wchodziło w rachubę. Dialogi z Ostatniego dnia lata zapamiętywano(!), względnie zapisywano, a nagrywano dopiero w postsynchronach.
Trudno się dziwić Tadeuszowi Konwickiemu, który w książce Pamiętam, że było gorąco powiedział Katarzynie Bielas i Jackowi Szczerbie o swoim debiucie: „Mój film był wtedy jak wybryk”.
Na domiar złego w trakcie zdjęć poważnie rozchorował się Jan Laskowski i trzeba było je na pewien czas przerwać. Z kolei na pierwszym roboczym przeglądzie nakręconych materiałów okazało się, że są one nie do przyjęcia – realizację filmu rozpoczęto od początku!
A jednak Ostatni dzień lata potwierdza tezę niemieckiego teoretyka sztuki i filmu, Rudolfa Arnheima, że nic tak dobrze nie służy powstającemu dziełu sztuki, jak trudności, które musi pokonać tworzący je artysta. Debiutancki „wybryk” Konwickiego do dziś zadziwia nowatorstwem i bogactwem rozwiązań artystycznych (nie burzących jego ascetycznej formy).
Reżyser, zapewne z pomocą operatora, uniknął wizualnej monotonii, która groziła filmowi nakręconemu wyłącznie w jednej scenerii. W tym celu znakomicie wykorzystał w inscenizacji z pozoru jednostajną, w rzeczywistości zaś zróżnicowaną rzeźbę nadmorskiego terenu. Ponadto kamerę uruchamiał nie tylko w pełnym blasku słońca, ale również w dni pochmurne i przy niesamowitym oświetleniu poprzedzającym burze. Zmiany pogodowe, mistrzowsko uchwycone obiektywem Jana Laskowskiego, też zdynamizowały plastyczną stronę Ostatniego dnia lata, a dzięki temu i sam film. Z kolei szerokie plany, w jakich sfotografowano większość ujęć – „wtapiające” postaci ludzkie (pamiętajmy, że najwyżej dwie, a często jedną!) w rozległe tło – uwydatniły egzystencjalne zagubienie bohaterów, ich samotność.
Tu oczywiście przyszli reżyserowi z pomocą aktorzy. Irena Laskowska miała za sobą jeden występ na ekranie. Jan Machulski (który przyjechał na zdjęcia do Ostatniego dnia lata z żoną Haliną i trzyletnim synem Juliuszem, dziś sławnym reżyserem) mógł poszczycić się kilkoma rolami w filmach, ale epizodycznymi lub drugoplanowymi. Oboje byli więc przed kamerą prawie debiutantami. Mimo to sprostali wyzwaniu, jakim było posłużenie się u Konwickiego nowoczesnym aktorstwem psychologicznym, opartym na subtelnej grze spojrzeń, milczeniu, czasem też zastyganiu w nieruchomej pozie.
Kameralny, intymny klimat Ostatniego dnia lata współtworzy oprawa dźwiękowa filmu. Dominują w niej tzw. atmosfery: odgłosy fal morskich uderzających o brzeg, syreny przeciwmgielne, szum wiatru itp. Uzupełnia je dyskretna muzyka: motyw grany na okarynie przez aktora Adama Pawlikowskiego. Jedynym głośnym akcentem akustycznym jest ryk przelatujących samolotów.
Za najdonioślejszy walor całej strony artystycznej Ostatniego dnia lata należy chyba jednak uznać fakt, że film nakręcony przez literata, pisarza, a więc człowieka słowa, przemawia do nas przede wszystkim obrazami. Przejmująca historia ludzkiej samotności graniczącej to z rozpaczą, to z nadzieją, została opowiedziana na wskroś filmowymi środkami wyrazu.
Ostatnie kłopoty, pierwsze sukcesy
Prace nad Ostatnim dniem lata ukończono wiosną 1958 r., ale był to utwór bardzo specyficzny, a przy tym właściwie średniometrażowy, więc nie znalazł od razu drogi na ekrany. Utorował mu ją dopiero sukces na Międzynarodowym Festiwalu Filmów... Dokumentalnych i Krótkometrażowych w Wenecji. Ostatni dzień lata zdobył tam Grand Prix, a 4 sierpnia w Sopocie odbyła się polska premiera.
Krytyka, m.in. Aleksander Jackiewicz i Bolesław Michałek, przyjęła debiut Konwickiego z rezerwą, doceniając wszakże jego oryginalność. Natomiast pisarka Maria Dąbrowska nie kryła entuzjazmu. 23 września 1958 r. napisała w swoim dzienniku: „Film jest wydarzeniem w skali światowej (...). Jednodniowy romans, wątły dialog – a tyle w nim powiedziane! W życiu mi się żaden film tak nie podobał, jak ten”.
Czas przyznał rację autorce Nocy i dni. Dziś Ostatni dzień lata jest obowiązkową pozycją w repertuarze wszystkich szanujących się kin studyjnych, Dyskusyjnych Klubów Filmowych i ambitnych kanałów telewizyjnych.
Andrzej Bukowiecki
Wybrane wideo
-
O PROGRAMIE APF, dr Rafał Marszałek
-
ZWIĄZEK POLSKIEJ SZKOŁY FILMOWEJ Z KINEM ŚWIATOWYM, prof. Alicja Helman
-
Odwilż październikowa i jej wpływ na rozwój kinematografii w Polsce
Wybrane artykuły
-
Teraźniejsze momenty przeszłości – współczesny dokument kreacyjny w dwóch odsłonach
Katarzyna Mąka-Malatyńska
"Pleograf. Kwartalnik Akademii Polskiego Filmu", nr 3/2017