Artykuły

„Kino” 1970, nr 4, s. 20-24

Hallo! hallo… pomyłka!

Lech Pijanowski

Objaśnienie, czym jest telefon i słowa od niego pochodne, zajmuje w wielkim Słowniku języka polskiego ponad stronę drobnego druku, zawiera między innymi wzmianki o języku greckim, przykłady z łamów „Życia Warszawy”, dzieł Bolesława Prusa, pamiętników Ignacego Daszyńskiego i ze „Świerszczyka”. Zaiste wszechstronna to aparatura, choć tak niewielka – na słowniku zaś sprawa się nie kończy, przeciwnie, dopiero tu się zaczyna.

Zbadanie i systematyczne opisanie rozlicznych funkcji telefonu na przykład w naszym filmie doprawdy przekracza siły jednego człowieka. Nie mam tu na myśli żadnych aluzji (w rodzaju: kto telefonuje, do kogo i w jakiej sprawie), nie pragnę dociekać roli telefonu w życiu organizacyjnym naszej kinematografii na jej kolejnych etapach rozwoju (choć, ho-ho, wiele dałoby się tu powiedzieć, łącznie ze zmodernizowaną wersją starego porzekadła: „słyszał, że dzwonią, lecz nie wie, który to telefon...”). Interesują mnie nie kulisy, lecz scena, nie to, o czym się mówi (także przez tele-

– 21–

fony), lecz to, co widać; a więc: telefon jako bohater ekranowy, jako rekwizyt zasadniczy, bez którego nie było i nie ma żadnego polskiego filmu.

Aby nie być gołosłownym, zacytuję dwa przykłady krańcowe, dwa filmy, w których telefon zagrał rolę główną, ważniejszą niż inni bohaterowie. Oto Lekarstwo na miłość, tak zwana komedia, w której akcja, satyra i w ogóle wszystko oparte jest na fakcie, że ktoś do kogoś telefonuje i uzyskuje złe połączenie. Zadziwiające, że Ministerstwo Łączności nie wystąpiło na drogę sądową z procesem o oszczerstwo przeciw twórcom tego filmu – czasem bowiem telefony u nas łączą abonentów prawidłowo, z owej zaś komedii wynikało, że jest to zdarzenie niemal niemożliwe. Śmiechu też było co niemiara – i wszystko dzięki telefonowi.

Łzy były również, ciężki dramat – w filmie Trzy kroki po ziemi, gdzie w jednej z nowel lekarz działał przy ciężkiej operacji zgodnie z instrukcjami bardziej kompetentnego, podawanymi przez telefon. Dramaturgia tej filmowej opowieści była zaiste prosta i sztywna jak drut – telefoniczny. Zadziwiające, że Ministerstwo Łączności nie nagrodziło twórców tego filmu za wnikliwe uwypuklenie roli telefonu
w rozwoju medycyny współczesnej.

Na tych stronicach i sąsiednich znajduje się mały wybór z obfitej dokumentacji obrazkowej, z tego wszystkiego, co telefoniczne w polskim kinie. Artysta Krzysztof Litwin płacze do telefonu, zaś artystka Joanna Szczerbic uśmiecha się do tegoż. Artysta Daniel Olbrychski ani nie płacze, ani się nie uśmiecha, ale za to jest goły i w równie nieubranym damskim towarzystwie (nawet w takich momentach telefon jest ważniejszy niż wszystko inne).

W Popiele i diamencie procesowi telefonowania towarzyszy ułańska szabla, w Barierze zaś figura orła
z koroną (?) i powiewające w tle tiule. Jest to podkreślenie roli telefonu subtelne, zgodne
z predyspozycjami poszczególnych artystów. Aż dziw, że do dzisiaj rola telefonu pozostała do tego stopnia niedostrzeżona.

Raz tylko, cicho i krótko, odbyła się u nas dyskusja na temat białych i w ogóle kolorowych telefonów: że to jaskrawy brak realizmu, eskapizm, fantasmagoria i dwuznaczność ideowo-artystyczna oraz dolce vita. Białymi

– 22 –

telefonami posługują się postacie widmowo-dziwne (jak bohater Sam pośród miasta) lub marginesowo-komiczne (jak profesor w filmie Pingwin).

Normalnym, realistycznym, czarnym telefonem posługuje się natomiast artystka Krystyna Sienkiewicz
w dezabilu i artysta Jan Nowicki w kopalni – to jest w porządku, nie budzi wątpliwości.

Dyskusja o kolorze telefonu jako wyznaczniku idei filmu przycichła, a potem skończyła się, zapewne wskutek sprawnej działalności Zakładów Wytwórczych Aparatury Teletechnicznej w Radomiu, które zarzuciły rynek krajowy telefonami wszelkiej maści. Przestał budzić zazdrość milczący zawsze, ale za to jakże kolorowy telefon na biurku lektora dziennika telewizyjnego, nad sprawą telefonu wszyscy przeszli do porządku, a telefon został. Jest konsekwentnie i nieustannie.

Oto na przykład artysta Andrzej Łapicki w filmach Sposób byciaPoradnik matrymonialny kreuje dwie krańcowo różne role, co wiadomo od razu, gdy porówna się telefony: zwykły, czarny, gładki aparacik jakże kontrastuje z metalowym monstrum słuchawki publicznego automatu. Rekwizyt pomaga sztuce – i to jak! – rekwizyt sam staje się sztuką.

Telefon jest w naszym filmie elementem tak powszednim i częstym, iż cech dramatycznych nabiera fakt, że ktoś nie chce rozmawiać przez tubkę. Artystka Irena Karel w Poradniku matrymonialnym ilustruje stosowną mimiką głębię tego konfliktu, a do szczytów możliwości odkrywczo dochodzi artystka Lucyna Winnicka w filmie Sam pośród miasta – nie tylko nie mówi do tubki, lecz (o hańbo! o pomysłowości artystyczna!) wyłącza aparaturę ze ściany, pozbawia telefon jego istoty komunikatywnej!

Długo można snuć teorię telefonu jako środka wyrazu polskiego filmu; naukowo sprawę traktując, można by samych przypisów maczkiem osiągnąć wnet stron kilka, ale dość. Czas na sformułowania ogólniejsze i wnioski.

Nie jestem ani za, ani przeciw telefonom. Zastanawia mnie tylko zwichnięcie proporcji: telefonów doprawdy jest jawnie wielokrotnie więcej w polskich filmach niż w życiu. To głupstwo, oczywiście (miejmy w końcu poczucie proporcji) – ale właściwie: dlaczego?

– 23 –

Sądzę, że telefon w naszych filmach występuje w podwójnej roli: jako stręczyciel lub jako służący. Zaraz objaśnię, w czym rzecz.

Otóż gdy w dawnych komediach teatralnych trzeba było widzom krótko objaśnić, co się dzieje i dziać będzie, występował służący, który monologował przez rampę. Dzisiaj zamiast rampy jest tubka. Gdy zawodzą pomysłowość i wyobraźnia scenarzysty, nie zawodzi telefon – wszystko, co trzeba, można do niego bez szczególnej motywacji powiedzieć.

Rola telefonu jako stręczyciela jest jeszcze ważniejsza, gdy trzeba z powodów konstrukcyjno-scenariuszowych zetknąć bohatera A z bohaterką lub bohaterem B, a nie ma na to sposobu
w scenariuszu, bo nie starcza pomysłowości i wyobraźni scenarzyście, cóż pozostaje? Telefon, zawsze obecny, zawsze gotów do usług, nie nastręcza trudności, lecz łatwo stręczy okazje do kontaktów A i B z całą resztą alfabetu.

Wydaje się, że już wiem, gdzie tutaj dzwonią: im więcej telefonów, tym mniej autentycznej dramaturgii w scenariuszu. Aparatura elektryczna jako proteza dramaturgiczna – tak oto wszechobecny bohater naszych filmów okazuje się bohaterem nie ze swojej winy negatywnym. Awansowanie kłębka drutu do roli heroicznej na dłuższą metę nie popłaca; za zasługę poczytuję sobie fakt, iż ową podejrzaną rolę telefonu zasygnalizowałem głośno i publicznie.

„Abonentowi nie wolno dokonywać żadnych zmian w urządzeniach” – takie kategoryczne stwierdzenie znajduje się we „wskazówkach i objaśnieniach o korzystaniu z usług łączności”, które są zawarte
w każdej książce telefonicznej. A ja i bez tego wiem, że żadnych zmian nie będzie – telefon długo jeszcze grać będzie rolę bohatera w naszych filmach, mechanicznie oczywiście, bo inaczej nie może. Ale przynajmniej wiem również, że owo „hallo, hallo!”, dobiegające tak często z ekranu, jest dramatyczne tylko z nominacji scenariuszowej, najczęściej zaś to po prostu pomyłka.

Filmie polski, nie daj się całkiem stelefonizować!

Lech Pijanowski

– 24 –

Wróć do poprzedniej strony

Wybrane wideo

  • O PROGRAMIE APF, dr Rafał Marszałek
  • Fenomen POLSKIEJ SZKOŁY FILMOWEJ, prof. Piotr Zwierzchowski
  • Filmy rozliczeniowe w kinie polskim na przykładzie „Matki Królów”
kanał na YouTube

Wybrane artykuły