Artykuły

„Kino" 1978, nr 01


Funkcje filmu w telewizji i kinie

Krzysztof Kieślowski

Dzisiaj, kiedy telewizja masowo wyświetla filmy kinowe, a zdarza się, że kina wyświetlają filmy telewizyjne – nie warto już mówić o różnicach estetycznych tych gatunków. Gadulstwo telewizyjne przedostało się, często z powodzeniem, do kina, a wielkie widowiska z bogactwem kostiumów i tłumami statystów przedostają się nierzadko do telewizji. Są naturalnie filmy, które w TV ogląda się gorzej, ale dawno już zauważyłem, że nie ma to nic wspólnego z wielkością i bogactwem planów. Chodzi raczej o psychologię odbioru, a nie o rozmiar ekranu i techniczne cechy emisji. Telewizję odbiera się nieuważnie, leniwie. biernie, dlatego tracą tu filmy skomplikowane myślowo, wymagające stałej aktywności oczu i głowy. Z filmów, które oglądałem w telewizji, najwięcej stracił Obywatel Kane.

Wielokrotnie pytano mnie o różnice filmu telewizyjnego i kinowego. Mówiłem, że nie widzę różnic i oba gatunki traktuję podobnie. I tak było rzeczywiście, po prostu robiłem film, a gdzie on będzie wyświetlany, było mi wszystko jedno. Wprawdzie w polskim systemie produkcji inaczej traktuje się film TV, a inaczej kinowy; ten pierwszy trzeba robić szybciej i zarabia się mniej – ale muszę powiedzieć, że żadne z tych ograniczeń nie dotknęło mnie nigdy boleśnie. Dlatego nie chciałem i nie chcę o tym mówić.

Ale niezależnie od systemu produkcji i od kwestii estetycznych należy zastanowić się, jakie funkcje pełni film w obu środkach przekazu. I tu pojawiają się różnice zasadnicze. Film w telewizji jest bowiem elementem bezpośredniej propagandy a film w kinie jest elementem kultury i to rozróżnienie wydaje mi się ważne i warte kilku słów.

Ludzie telewizji, zafascynowani swoją ogromną widownią, nie zdają sobie często sprawy z ograniczeń, których powodem jest właśnie tłum przed telewizorami.

Widownia masowa... Z jej gustami, z jej możliwościami myślowymi liczą się i muszą się liczyć autorzy programu telewizyjnego. Twórcy filmów telewizyjnych dawno już pogodzili się z kolaudacyjnym pytaniem: „co na to powie kobieta, która przez 8 godzin stała przy maszynie, potem robiła zakupy, prała, gotowała obiad i kładła dzieci spać?” Kiedy pada to pytanie, autorzy spuszczają głowę wobec oczywistych racji programowych. Poziom potencjalnej widowni telewizyjnej mógłby być sprawą otwartą, gdyby nie fakt, że argumentu tego używa się w TV wtedy, gdy z jakichś powodów nie chce się dyskredytować dzieła za pomocą argumentów ostrzejszych. Równie często, o co trudno w gruncie rzeczy mieć pretensję, zamiast merytorycznych stosuje się w telewizji argumenty estetyczne, tyczące formalnej tylko strony dzieła. „Tu mi się dłuży” – mówią kolaudanci, „ta scena jest źle zmontowana, gdyby wyrzucić dwa ujęcia ze środka, montaż byłby o niebo lepszy”. Ludzie, którzy tak mówią, często nie mają pojęcia o dramaturgii i montażu, wiedzą za to dokładnie, co można, a czego nie można w telewizji wyświetlać. Autorzy telewizyjnych filmów opanowali już dobrze ten słownik zastępczych pojęć i obie strony dogadują się bez konfliktów, w atmosferze zrozumienia. Piszę o tym z ironią, ale w gruncie rzeczy wszystkim wygodniej jest posługiwać się językiem-wytrychem, nie padają bowiem wtedy słowa wielkie i nieodwracalne.

W końcu ludzie robiący filmy dla telewizji musieli zdać sobie sprawę, że ich dzieła są tylko elementem programu, nie funkcjonują same w sobie, a istnieją tylko w kontekście innych widowisk. Dopiero wszystkie razem składają się na pojęcie telewizji, ta zaś służy przecież bezpośredniej propagandzie. Także formalnie. Filmy muszą więc funkcjonować d z i ś, ich tematy i rozwiązania myślowe muszą być przydatne aktualnie. Są filmy, które telewizja wyprodukowała i przyjęła, ale nie emitowała właśnie z uwagi na ich aktualną nieprzydatność. Więcej zaś jest takich, których nie wyprodukowała albo których, przewidując reakcję, w ogóle jej nie zaproponowano. Czy chwile negatywnych decyzji są dla autorów przykre? Na pewno tak. Zdarza się często, że są one przykre i dla osób podejmujących decyzje. Sam przeżyłem takie chwile. Wtedy właśnie nad rozmawiającymi unosi się duch nadrzędnej konieczności i rozstajemy się smutni, ale pogodzeni z sobą i z koniecznością.

Z filmem kinowym jest jednak inaczej. Rozwój telewizji na całym świecie ograniczył liczbę widzów, ale kto wie, czy dla filmu ambitnego to ograniczenie nie będzie zbawienne. Do kina przychodzą dziś ludzie aktywniejsi, ciekawi cudzego, indywidualnego spojrzenia na świat, ci wszyscy, którym pobieżna lektura gazet nie zaspokoiła głodu czytania. Tych ludzi jest bardzo wielu i jak dowodzą liczby – coraz więcej. Nie ośmieliłbym się powiedzieć, że to jest widownia lepsza od telewizyjnej, na pewno natomiast jest inna. I robiąc film kinowy, musimy brać pod uwagę aspiracje tej widowni, jej chęć poznania, jej stan świadomości. O interesy zmęczonej kobiety, która potrzebuje chwili spokoju, dba dostatecznie telewizja, kino może zadbać o interesy tej samej kobiety, kiedy jest mniej zmęczona, albo o interesy jej studiujących, aktywnych dzieci. Film kinowy może, ale nie musi być przydatny bezpośredniej propagandzie. Nie może się jej przeciwstawiać, ale z punktu widzenia jej doraźnych potrzeb może nie stanowić wartości pierwszoplanowej. Może postawić problem, nie musi go rozwiązywać. Może zadać pytanie, nie musi odpowiadać. Częściej może sobie pozwolić na to, by przedstawić rzeczywistość taką, jaka ona jest, a nie taką jaka być powinna. Mam wrażenie, że w ostatnich latach film często korzystał z tych szans.

Nie chcę być niesprawiedliwy. Dla ludzi interesujących się filmem jest jasne, że i w telewizji pojawiają się filmy, które – biorąc pod uwagę wszystkie podane wyżej kryteria – można by z powodzeniem wyświetlać w kinach i odwrotnie, w kinach wyświetla się wiele filmów, których nie powinno się wyświetlać nigdzie, ale piszę tu przecież o kierunkach najważniejszych: w telewizji przez program, a w kinach przez widzów – preferowanych.

Jest jeszcze jedna rzecz, bardzo dla autora ważna. Życie filmu. Jeśli ktoś chce zobaczyć film w telewizji, może to zrobić tylko w tym momencie, który telewizja przeznaczyła na emisję. Film żyje tu krótko – tylko jeden wieczór, a ściśle – tylko nikłą część wieczoru. Niezależnie od tego, ilu widzów go ogląda, istnieje tylko w tym czasie, który przeznacza mu program. Nie można powiedzieć: „idź, zobacz, to jest dobry film”. Film, który był wyświetlony, nie istnieje. W kinie film żyje miesiącami, czasem latami. Autor może przeżyć wielkie szczęście, patrząc na tłumy przed kinem, i może przeżyć gorycz, widząc w kasach nie skreślone, puste plany miejsc, widząc ludzi wychodzących w połowie seansu. Sam to przeżyłem, wiem, jak to uczy. Telewizja uwalnia od tych porażek, ale i nie daje tego szczęścia. Może właśnie konsekwencje psychiczne takich sukcesów i klęsk są powodem, że film kinowy traktują autorzy poważniej.

Zastanawiam się, czemu, poza nielicznymi wyjątkami, film telewizyjny ma tak krótkie życie, również i społeczne, nawet o dobrych filmach rozmawia się dzień, dwa. Trzeciego dnia jest już nowy film albo mecz, albo piosenka. Tamten sprzed dwóch dni był dawno, telewizja przyzwyczaiła ludzi do szybkich zmian i sama w ten sposób unieważnia swoje programy. Woła się kogoś z kuchni: „chodź, idzie film”. I nikt prawie nie pyta jaki. „Idzie” film, za chwilę będzie „szło” co innego. Kiedy się mówi: „idę do kina", pada jednak pytanie: „na co?".

Film w telewizji ogląda wiele osób, ale oglądają osobno. Nie tylko dlatego, że siedzą w różnych domach, nawet w jednym pokoju każdy patrzy osobno. Nie zauważyłem, żeby ktoś trzymał za rękę żonę siedząc przed telewizorem. W kinie ludzie prawie stykają się ramionami. Jest ich najwyżej kilkuset, nie ma mowy o milionach, ale patrzą razem. Jakże często ludzie chodzą do kina, żeby zapomnieć o kłopotach, o chorobie, o nieszczęściu. Telewizja odwraca tylko uwagę, ale nie daje zapomnienia. To nie znaczy, że film w TV nie ma powodzenia. Ma, i to często olbrzymie. Ulice Szwecji wyludniały się, kiedy wyświetlano Sceny z życia małżeńskiego. Mimo to Bergman jest jednak autorem przede wszystkim Wieczoru kuglarzy, Milczenia, Persony. Pamiętam ubiegłoroczny festiwal filmów TV w Olsztynie, który przecież był niekwestionowanym sukcesem telewizji. Ale mimo że przygotowano wygodne fotele i zapewniono wspaniałą projekcję na kilku kolorowych monitorach – sala była pusta. Nie potrafię do końca powiedzieć dlaczego. I nie wiem też, czemu na festiwalu w Gdańsku sala pięciokrotnie większa i pięciokrotnie mniej wygodna była pełna nawet na filmach, które od miesięcy funkcjonowały na ekranach. Ale tak było, sam to widziałem.

Wreszcie – świat przedstawiony. Masę godzin spędziłem przed telewizorem, oglądając porucznika Columbo, Kojaka i innych. Z przyjemnością patrzyłem na aktorstwo, na rozwiązania scenariuszowe. Ale jeśli wiem coś o Ameryce, o jej klimacie życia, o tym. jak wygląda kraj i ludzie, to raczej z Francuskiego łącznika, Znikającego punktu, Gości, Z zimną krwią. I to nie dlatego, że świat przedstawiony w kinie jest intensywniejszy, jest po prostu inny, bardziej złożony, prawdziwszy. Mam wrażenie, żeby rzecz ująć krótko – że obraz świata w TV jest zawsze obrazem urzędowym, że punkt widzenia jest jeden, jedna perspektywa i kolejne elementy układanki już wszyscy znamy. Może nas zaskoczyć rozwiązanie fabularne czy artystyczne, nigdy punkt widzenia. W kinie zdarzają się zaskoczenia, niezależnie od tego, z jakiego kraju film pochodzi. Dlatego, choć wszyscy mamy w domu wygodne miejsca do siedzenia i guzik w zasięgu ręki, wychodzimy z domu, stajemy w kolejce i kupujemy bilet.

 


Wróć do poprzedniej strony

Wybrane wideo

  • O PROGRAMIE APF, dr Rafał Marszałek
  • Polskie kino po 1989 roku, prof. Mirosław Przylipiak
  • Początki kina na ziemiach polskich
kanał na YouTube

Wybrane artykuły