Artykuły
„Kwartalnik Filmowy” 1994, nr 6, s. 39-56
Diament w popiół obrócony
Krzysztof Kąkolewski
Z zachwytów i pochwał dla Popiołu i diamentu można by stworzyć wielotomową bibliotekę. Przeważają tam stwierdzenia, że to: historia uchwycona in statu nascendi, wierny obraz trudnych lat, świadectwo epoki. Najdalej idą podręczniki szkolne. Dawano uczniom do zrozumienia, że w książce stykają się z prawdą historyczną. Nauczono miliony traktować Popiół i diament jak opis zdarzeń w ogólnym zarysie zgodnych z prawdą. Zachwalano książkę jako źródło wiedzy do poznania epoki.
W tym okresie nawet posiadanie czy czytanie książek inaczej przedstawiających historię zagrożone było karą więzienia. Mały Kodeks Karny wszedł w życie w sześć miesięcy przed rozpoczęciem przez Andrzejewskiego pracy nad książką. Początkowo skazywano z art. 7 – za gromadzenie przedmiotów stanowiących tajemnicę państwową. Jeszcze w stanie wojennym przyznawano rację tylko Popiołowi i diamentowi, odpowiadając rewizjami i konfiskatami na dane zawarte w innych książkach.
Od roku 1980 obrońcy Popiołu i diamentu odwracają wszystko o 180°: to tylko fikcja literacka. Każdy ma prawo do zmyśleń, fabularyzacji, koloryzowania, przesady. Andrzejewski tłumaczy się Jackowi Trznadlowi w Hańbie domowej: wielu znakomitszych ode mnie kolegów po piórze fałszowało historię. Obciąża Schillera, Słowackiego fałszowaniem postaci Marii Stuart. Tak, ale oni obaj nie byli zależni ani od Marii Stuart, ani od jej wrogów. Nie żyli w jej czasach ani w jej kraju. Zrobili to dla celów artystycznych, a nie dla pozyskania osoby władcy, jak uczyniono w Popiele i diamencie, w czasie gdy rządziła nie Maria Stuart, a Stalin i Bierut.
O! – woła radośnie Andrzejewski do Trznadla – jeszcze jedno fałszerstwo... I wymienia Ryszarda III Szekspira. Dobra jest analogia między Stalinem a Ryszardem III, choć Stalin bratanków miał kilkadziesiąt milionów. A wieża (Tower) to Łubianka. Przyjmijmy tezę Andrzejewskiego, by udowodnić jej fałsz. W 108 lat po śmierci Józefa Stalina powstaje panegiryk na cześć jego czasów. Znaczyłby mniej niż za życia Stalina.
Gdyby Szekspir miał naśladować Andrzejewskiego, musiałby: 1. żyć za czasów Ryszarda III; 2. napisać sztukę wychwalającą tegoż władcę; 3. chwalić go za zamordowanie bratanków (Edwarda i Ryszarda), jako elementu buntowniczego, zdeprawowanego, którego wyeliminowanie było niezbędne. Sztuka musiałaby być uzasadnieniem tej decyzji. Gustaw Herling-Grudziński w roku 1948 nazwał kierunek, który ujawnił się poprzez Popiół i diament – realizmem kierowanym. Jego szkic wydaje się dziś jeszcze bardziej aktualny niż wtedy. Herling-Grudziński przewidział, że Andrzejewski nie wywikła się nigdy z tej matni.
Podczas gdy powieść została napisana w okresie poprzedzającym socrealizm, film Andrzeja Wajdy został nakręcony w czasie, gdy socrealizm w swojej klasycznej postaci ustępował. Ten najbardziej znany polski film, który wszedł do spisu dzieł
– 39 –
– 40 –
klasycznych kinematografii, stał się dla wielu nie tylko w kraju, ale i na świecie – na nieszczęście dla zniewolonej Polski – źródłem wiedzy o jej historii najnowszej. W filmie przejęto obrazowość i przejrzystość tej lepszej imitacji rzeczywistości, która osiągnęła wyższy stopień fikcyjności niż w innych powieściach socrealistycznych.
Zarazem wykorzystano zezwolenia na krytykę stalinizmu po XX Zjeździe WKP(b) – KPZR. Co było z punktu widzenia propagandowego przesadą, upiększeniem, wypadło, nie weszło do filmu, choćby ze względu na to, że film ma konstrukcję bardziej szkieletową.
Jednak reżyser chciał, a może i musiał wobec dzieła klasyki socrealizmu dochować wierności, by nie ściągnąć na siebie zarzutów wielbicieli urzędowych i prawdziwych książki otaczanej kultem. Podkreślano więc, nawet mimo często złej woli wobec filmu i Wajdy, że odzwierciedla on zasadniczy nurt powieści. Ponieważ dzieło było nieco spóźnione w stosunku do Października 1956, powracały do głosu urzędowe niechęci twardogłowych dogmatyków i neoleninistów do utworów literackich i filmowych, w których wróg nie jest wyłącznie agentem wywiadu.
Był to więc film „postępowy” w stosunku do skrajnie konserwatywnej i reakcyjnej, zwężonej wizji sztuki jako służebnicy propagandy. Wajda skrajne wątki z powieści Andrzejewskiego – czy z braku miejsca – czy z przyczyn odmiennych gustów – usunął. Nie ma tam symbolicznego wymiotowania, dwukrotnie występującego w małej odległości z dwu powodów: gdy jest to reakcja na ohydny mord reakcjonistów, dokonany na koledze, i gdy doszło do spicia się reakcjonistów w knajpie. Nie ma okradania matki przez żołnierza podziemia, nie ma rabunku rozsypanych pieniędzy na trupie zamordowanego kolegi.
Czas kręcenia filmu (1958 r.) był też łagodniejszy niż czas pisania powieści (XII 1946 –VI 1947). Rzecz znamienna: sam Andrzejewski we wstępie do IV wydania (1954 r.) przyznaje, że w połowie powieści przeżył kryzys i chciał ją zarzucić. Patrz – powiedziałem sobie wówczas – przegrywasz książkę, przegrywasz życie. Życie? Czy to przypadkiem nie za wiele? (...) Tak, przegrałby życie, bo nigdy nie osiągnąłby tak upragnionej sławy i chwały, ale może i niesławy, niechwały, bo czy umiał rozróżnić, czy umiał przewidzieć, że to rozróżnienie będzie potrzebne?
Ta połowa książki, załamanie, to właśnie strony między „rzyganiami”, wyrzucanie trupa kolegi, słabe głowy reakcjonistów, mocne komunistów radzieckich i polskich; PPR-owców i fukcjonariuszy UB. W tym momencie dowiadujemy się, że barmanka Krysia to Rozbicka, prawie z tych Rozbickich z Krzynowłogi – i powieść wychodzi z dna den.
Film jednak odróżnia się od książki czymś, czego nie może być w sztuce pisanej, a czym można równoważyć skazane przez piszącego postaci. Jest to obsada ról. Ani Andrzejewski, ani Wajda nie określają, do jakiej formacji podziemia antykomunistycznego należą Chełmicki, Andrzej Kossecki i inni. Nie wiemy: należą do NIE, do ROAK, do WiN, KWP – bo raczej nie do NSZ czy NOW – lub do jednej z kilku tysięcy organizacji lokalnych, spontanicznych, niepowiązanych z żadną z central dowodzenia. Jak dotąd wykaz tych ostatnich podaje tylko tajny Informator Biura MSW, wydany na użytek służbowy w 1964 r. Jednak z niewiadomych względów informator, ostatnio ujawniony (wyd. Retro, Lublin), nie wymienia wielu wykrytych organizacji podziemnych, znanych badaczom niekomunistycznym. Dlaczego? Nie wiadomo. Inne nieznane są do dziś, ponieważ nigdy się nie ujawniły, a miały członków tak wiernych, że nigdy nie wydali ich i kolegów do UB.
– 41 –
Nagromadzenie, spiętrzenie bohaterstwa, nieszczęść i szlachetności po stronie komunistów, podłości, tchórzostwa i zbrodni po stronie niekomunistów, dochodzi w książce Andrzejewskiego do swoistej kumulacji:
KOMUNIŚCI
Szczuka – więzień kilku obozów koncentracyjnych, organizował tam bohaterski ruch oporu, inżynier, ideowiec, więzień za przekonania (więzień sumienia) w sanacyjnej Polsce. Miał kilka procesów, dwa lata był w obozie, człowiek kaleki, będzie kulał do końca życia, porusza się z trudem, a jednak czynny, z przemęczenia ma przekrwione oczy.
Jego żona Maria zginęła w obozie koncentracyjnym, jak i żona jego przyjaciela, lewicowego socjalisty Kalickiego, a także obaj jego synowie, też w obozie.
Smolarski – zabity niewinnie przez niepodległościowców, stary działacz, robociarz, stracił dwu synów: jednego w 1939 r., drugiego w 1944, rozstrzelanego.
Gawlik – dopiero co wrócił z robót z Niemiec, też zabity.
NIEPODLEGŁOŚCIOWCY
Kossecki – w obozie był kapo, okrutnie znęcał się nad ludźmi, przeciętny, ograniczony, pozbawiony zdolności kauzyperda, całe dnie nic nie robi, do nikogo się nie odzywa, izoluje się (w domyśle: trapią go jakieś zbrodnie).
Pani Kossecka – kura domowa o ograniczonych horyzontach, która wychowała synów: jednego na złodzieja, który ją okrada, drugiego na zabójcę niewinnych ludzi.
Andrzej Kossecki – syn kapo z obozu, zimny wykonawca rozkazów. Morduje lub przypatruje się obojętnie, gdy inni mordują. Ze starć w Ostrowcu wyjdzie, jak i jego brat, cały i żywy, zginie tylko młodziutki naiwniaczek (zbyt naiwny, dający się wykorzystywać i sobą powodować przez zimnych morderców z Warszawy – Maciuś Chełmicki).
– 42 –
Dodatnie, sympatyczne postaci drugoplanowe:
Podgórski – dzielny partyzant, dziś buduje nowy ład i porządek w mieście, dzień i noc na posterunku, sam mistrzowsko prowadzi wóz terenowy. Szef powiatowego UB, mocna głowa itd.
Odrażające, budzące grozę postaci drugoplanowe:
Niepodległościowiec Szretter – chwali za kradzież, daje za przykład złodzieja. Katuje i zabija towarzysza broni („Jatki”, tak bije). Obrabowuje z innymi kolegę z dolarów. Potem dobija obrabowanego kolegę dwoma strzałami.
Janusz – cinkciarz i cwaniaczek wzięty do organizacji, by „płacić”, by być ograbianym. Puciatycki, Staniewiczowa, Teleżyński, Weychert i inni – bezmyślna, przepełniona nienawiścią, pijacka, rozkładająca się burżuazja, miniona szlachta, sprzedajna inteligencja, upijająca się, słabe głowy.
Drewnowski – niechluj z wymiętą twarzą szczura.
Święcicki – sprzedajny dziennikarzyna, alkoholik.
Burżuj Słomka ma restaurację zrabowaną Żydom, uniżony wobec komunistów, gotów im się wysługiwać itd.
Osobliwością książki Popiół i diament jest, że akcja rozgrywa się nie w miejscowości wymyślonej przez autora, ale w rzeczywistym mieście, wymienionym z nazwy, w Ostrowcu. Dlaczego Jerzy Andrzejewski wybrał Ostrowiec i czemu przenosząc realia Ostrowca do powieści, nie nazwał go inaczej?
Gdy chodzi o wielkie miasta, ma to inne znaczenie. Albo idzie w gruncie rzeczy o jakieś abstrakcyjne, wielkie miasto, albo o umieszczenie wydarzeń w przestrzeni znanej choćby ze słyszenia większości czytelników i pokazanie ciągu wydarzeń historycznych, znanych wszystkim (jak w przypadku Warszawy, Krakowa, Paryża itd.). Tymczasem Ostrowiec to miasto średniej wielkości, mało znane, w którym nie zdarzyło się nic powszechnie uważanego za ważne. Choć jego wygląd z punktu widzenia literatury socjalistycznej jest „typowy”, to nie można znaleźć motywu, dla którego to on został wybrany, a nie inne miasto, również pasujące do doktryny reprezentatywności.
Jeśli chodziło o wywołanie wrażenia realizmu, dosłownej prawdziwości książki, danie do zrozumienia, że historia jest prawdziwa, jak miasto, w którym przebiega akcja, to dlaczego wybór padł na Ostrowiec? Gdy analizuje się powieść pod tym kątem, odnosi się wrażenie, że pisarz przed napisaniem książki był w tym mieście. Topografia – duża fabryka za miastem, wąwozy, rzeka, taka właśnie, leśna okolica, umiejscowienie rynku, hoteliku – na to wskazuje. Jednocześnie z biografii Andrzejewskiego nie wynika, by przed rokiem 1946 mieszkał w Ostrowcu lub choćby tam był. Przyjechał więc, by przeprowadzić wizję lokalną? Dlaczego tam? Kto mu podsunął Ostrowiec, ewentualnie zawiózł tam, umieścił w hoteliku, być może pod numerem 17, który okazuje się tak ważny dla akcji?
– 43 –
Z hotelem właśnie wiąże się jedna z najważniejszych „niemożliwości”, łamiących prawo prawdopodobieństwa literackiego w stopniu nadmiernym, podwójnym, a nawet przez splot akcji podniesionym do kwadratu. W hotelu Monopol umieszcza bowiem Jerzy Andrzejewski sekretarza komitetu wojewódzkiego partii (w książce, o dziwo, nie wymienia się nazwy PPR ani czy jest to I, II czy III sekretarz) i wynajduje mu pokój nr 17.
W owych czasach (a także potem) dla funkcjonariuszy aparatu partyjnego istniały specjalne hotele. W pierwszych latach były to przeważnie pokoje gościnne znajdujące się na terenie Powiatowego lub Wojewódzkiego Urzędu Bezpieczeństwa Publicznego, chronionego przez uzbrojonych strażników, a czasem i przez grupy „ochrony gmachu” (lub „budynku”). W latach 1945-1950, według moich informacji, w dyżurce, a często w pokoju za nią, spędzała noc grupa wartownicza czy ochronna, w ubraniach, uzbrojona, w każdej chwili gotowa do akcji. Chodziło prawdopodobnie nie tylko o zapewnienie elementarnego bezpieczeństwa budynkowi i nocującym w nim gościom (bo w razie ataku większych sił niepodległościowych na budynek i tak niezbędna była odsiecz), ale także o izolowanie ich od niewłaściwego towarzystwa, a także kontrolę zachowania, obserwację (a może i rejestrację) wyjść i powrotów, ponieważ brak zaufania, jaki okazywano własnemu aparatowi, był uderzający.
Jako warunki szczególnego zagrożenia należy uznać te, które opisał dla Ostrowca Jerzy Andrzejewski: w pobliżu lasy, istnienie tajnej organizacji w mieście (wiedział o niej, czy nie wiedział szef UB Wrona? – tego autor nie wyjaśnia). Do obowiązków podstawowych szefa PUBP należało już przed przyjazdem dygnitarza partyjnego z województwa zapewnić mu nie tylko bezpieczny nocleg, ale i ochronę, która towarzyszyłaby każdemu jego przemieszczeniu się z miejsca na miejsce. Praktyką było posuwanie się za – w tym wypadku za willysem wysoko postawionego aparatczyka – drugiego samochodu terenowego, w którym jechało 3-5 fukcjonariuszy ochrony uzbrojonych w ręczną broń maszynową, a często i rkm typu „Diektiariew”. Jeśli zaś trasa wiodła przez okolice niebezpieczne, pustkowia, a przede wszystkim lasy, za willysami podążała półciężarówka, a nawet ciężarówka z oddziałem uzbrojonych i gotowych do ciężkiego boju żołnierzy. Chodziło tu nie tylko o ochronę swojego człowieka – tego można było w każdej chwili zastąpić innym, ale i prestiżową sprawę polityczną: zapewnienie sobie przewagi i władzy, niedopuszczenie, by NIE, WiN, ROAK mogły manifestować swoją kontrolę nad terenem i to przez likwidację hierarchów PPR czy UB.
Jeśli przyjąć, że sekretarz KW Szczuka jechał z siedziby KW Kielc, przejeżdżał on co najmniej przez trzy silnie zagrożone strefy: obszar leśny między Kielcami a Zagnańskiem (teren działań NOW i NSZ), lasy na Górze Baranowskiej, gdzie partyzanci AK, ROAK i WiN zatrzymywali całe konwoje UB, PPR, KBW i WP, formowane u jej podnóża, wreszcie lasy między Starachowicami a Ostrowcem, w których stacjonowało wiele oddziałów.
Wysłanie tamtędy do Ostrowca samotnego Szczuki podpierającego się laską, umieszczenie go w hoteliku Monopol i pozwalanie na nocne spacery, nasuwałoby jedno podejrzenie (i musiałby je powziąć sam Szczuka), że jest wystawiony jako cel dla podziemnych ugrupowań po to, by ich rękami został zlikwidowany i by oni zdjęli z UB czy informacji wojskowej konieczność zabicia Szczuki czy przygotowywania mu procesu.
– 44 –
Można by przyjąć tezę, że Szczuka, przedwojenny działacz KPP, wymknął się wyjazdowi do ZSRR i ocalał w obozach hitlerowskich, a teraz trzeba go się pozbyć, lub że jego koneksje rodzinne, niefortunne z punktu widzenia życiorysowego małżeństwo siostry, czyniły go podejrzanym. Wystarczyłoby tylko to, że jego syn był w podziemnej organizacji niepodległościowej, by rzucić cień na wybitnego komunistę. Tego jednak autor zdaje się nie zauważać i nie było chyba jego celem stworzenie wrażenia w czytelniku, że szef PUBP Wrona być może wiedział o wyroku śmierci na Szczuce i pozwolił go wykonać.
W aż zbyt symetrycznej budowie książki autor czuje się zmuszony umieścić w hoteliku Monopol także drugiego głównego protagonistę: Maćka Chełmickiego, tylko dla taniego efektu ich zetknięcia i by Maciek ujrzał „ludzkość” tow. Szczuki, jego kalectwo, to, że kupował jednak, mimo przynależności do PPR, papierosy amerykańskie i by na przekór schematyzmowi kazać Chełmickiemu kupować papierosy węgierskie. Bracia, Polacy, rozdziela ich tylko cienka ściana w hotelu. Efekt ten, argument etniczny, używany niejednokrotnie w propagandzie – komuniści to przecież rodacy. Ufny tow. Szczuka i podstępny bandyta Chełmicki.
W rzeczywistości jeśli już Chełmicki byłby jako przyjezdny, obcy, wyznaczony do wykonania wyroku – choć przedtem towarzyszą mu aż dwaj miejscowi: Andrzej Kossecki i Drewnowski – umieszczenie go w hotelu śmieszy. Takiego przybysza zakonspirowano by od chwili przejęcia go, powiedzmy na stacji, ale nie w Ostrowcu, lecz na jakiejś pobliskiej leśnej stacyjce. Siedziałby zamknięty w konspiracyjnym mieszkaniu, wykonałby wyrok i natychmiast byłby odtransportowany w bezpieczne miejsce. Hotel, i to w sąsiedztwie pokoju wysokiego funkcjonariusza partii – to śmieszy.
W czasie gdy rozgrywa się akcja książki i filmu Popiół i diament, UB miał już zorganizowaną siatkę konfidentów w hotelach, restauracjach, na dworcach, często opierającą się na osobach, które przedtem współpracowały z Gestapo. Zarówno AK, jak i organizacje powstałe z jej kadr o tym wiedziały. Nie chciałbym rzucać cienia nawet na postać literacką, ale takim agentem musiał być właściciel restauracji, gdyż warunkiem zatrzymania mienia żydowskiego (nie używam dziwnego socjalistycznego eufemizmu „pożydowskiego”), przejętego z rąk Niemców, było oddawanie usług nowej władzy. Tacy ludzie wstępowali do ORMO, stawali się konfidentami, rzadziej przyjmowano ich do PPR.
Przykro mi, ale również portier Monopolu, rozmowny warszawiak, mający dostęp do kennkart i meldujący w milicji gości hotelowych, gdyby nie współpracował choćby okazjonalnie z MO i UB, nie utrzymałby się ani godziny. Osoba przybysza z Warszawy – jego wiek, zachowanie, kontakty z Andrzejem Kosseckim, który musiał być podejrzany o należenie choćby do AK w okresie okupacji niemieckiej, a więc był elementem wrogim nadal, w okupacji radzieckiej – obudziłaby aktywność agentury UB.
Tak samo spektakularna nieudolność zbrodniczej organizacji podziemnej ma w powieści charakter propagandowy. Po pierwsze, popapraństwo zamachowców doprowadza do śmierci dwu szlachetnych i ciężko doświadczonych losem robociarzy, ale także ukazuje domniemaną nędzę taktyki walki podziemia. Należy więc wpisać ten pierwszy zamach po prawej stronie wyżej podanej tabelki „dobra” i „zła”. W rzeczywistości szpica rozpoznawcza nie opierałaby się na
– 45 –
wyglądzie samochodu (willysów używali prawie wszyscy w jakiś sposób związani z władzą, nawet np. wydział rolny urzędu wojewódzkiego), ale na wyglądzie osób w nim jadących. Stałby tam ktoś, kto znałby wygląd zarówno Szczuki, jak i Podgórskiego, zaś pomyłka, błąd, jeśliby do tego doszło, byłby przedmiotem dochodzenia wewnętrznego podziemnej organizacji i byłby surowo ukarany.
W filmie stykamy się z jeszcze jedną sprawą, znów śmieszną: zamachowcy ostrzeliwując uciekającą ofiarę, która chce się schronić (gdzie? oczywiście do kapliczki, ale to rzekomych obrońców wiary nie obchodzi), używają pocisków zapalających. Widzimy wyraźnie, jak plecy nieszczęśnika, nie dość, że trafionego serią, w dodatku płoną! Widz rozumie z tego, że żołnierze podziemia przygotowując zamach ładowali magazynki, by spowodować gwałtowny pożar, zwrócić uwagę na miejsce zamachu i ułatwić pogoń. Jeśli nie zapalił się zabity, kapliczka i okoliczne drzewa, to już była decyzja reżysera. Mamy więc nanizane na siebie zarówno drobne, pozornie niewiele znaczące przeinaczenia, dowolności, jednostronności, jak i poważne nadużycia prawdopodobieństwa literackiego, i to zarówno w opisie działań komunistów, jak podziemia, zawsze jednak wychodzą one na dobro obrazowi tych, którzy mieli władzę.
Dlaczego jednak dzieje się to wszystko w Ostrowcu? Czemu Szczuka tu właśnie przybywa? Na wizytę czy wizytację? Cel jego pobytu nie jest określony jasno. Szczuka jest związany z Ostrowcem rodzinnie, a zarazem jakby zapomniał, jak wygląda miasto.
Ostrowiec, jak wiemy, należał do walnych ośrodków Centralnego Okręgu Przemysłowego w latach trzydziestych. Na linii Skarżysko-Kamienna – Starachowice – Ostrowiec – Stalowa Wola byl punktem środkowym. COP niepokoił zarówno Niemców, jak i Rosjan. Dość dużo wiadomo już o szpiegostwie niemieckim w COP. Wiadomo nawet, że jeden z agentów Abwehry (inżynier pracujący w wytwórni broni w Skarżysku-Kamiennej) otrzymał rozkaz wprowadzenia do tego miasta atakujących wojsk niemieckich i rozkaz ten wykonał. Niemcy mieli agenta wśród leśników, co potem miało znaczenie w walkach partyzanckich 1940-1945.
Wiele wskazuje na to, że ośrodek szpiegowski głębokiego wywiadu strategicznego sowieckiego na COP mieścił się w Ostrowcu. Wedle posiadanych przeze mnie danych znajdował się on w niepozornym, skromnym, a może ubogim domku rodziny S., gdzie mieszkali przy rodzicach, robotnikach, dwaj wysoko wykwalifikowani i wysoko zaszeregowani szpiedzy radzieccy: Władysław S. i Bronisław S.
W tym domu zatrzymywał się w czasie podróży na Kielecczyznę, a potem do COP, początkowo występujący pod pseudonimem „Kazik” (przez aktyw nazywany „Olkiem”), późniejszy generał i przewodniczący Rady Państwa PRL, Aleksander Zawadzki – szef tzw. wojskówki, działającej w Armii Polskiej w celu rozłożenia jej od wewnątrz oraz prowadzenia wyspecjalizowanej działalności szpiegowskiej. W dokumentach partyjnych nazywało się to zrewolucjonizowaniem WP, której to zrewolucjonizowanej armii polskiej pomógłby ZSRR.
Domek rodziny S. był jedną z dwu kwater Zawadzkiego w rejonie Ostrowca, skąd wyruszał na zebrania komunistyczne i odprawy grup szpiegowskich w okolicy. Tu zdarzył się interesujący epizod, świadczący o tym, jak wielopiętrowa i
– 46 –
złożona była działalność wywiadu radzieckiego i że nie ufano nawet Aleksandrowi Zawadzkiemu. W czasie gdy zmęczony intensywną działalnością (wrócił prawdopodobnie z odległego o kilkanaście kilometrów miasteczka Staszowa) Zawadzki spał, Władysław S. pod pozorem chęci wyczyszczenia mu ubrania wyjął portfel superszpiega i przejrzał zawartość. Jego podejrzenie wzbudził fakt, że była tam jak na owe czasy spora suma pieniędzy, a Zawadzki twierdził, że jest bez grosza i głoduje. Gdy szef się obudził, Władysław S. uznał za konieczne spytać go, dlaczego głoduje, skoro ma pieniądze.
Konspiracja w wywiadzie radzieckim była tak ścisła, że znając Aleksandra Zawadzkiego, goszcząc go i wypełniając jego rozkazy przez całe lata, bracia S. nie znali jego nazwiska. Dopiero gdy Aleksander Zawadzki, Władysław S. i Bronisław S., wszyscy skazani za szpiegostwo, spotkali się w więzieniu w Łomży, gdzie osadzono także innych komunistów z Ostrowca, działających przeciw państwu polskiemu, i byli siłą napędową tzw. komuny więziennej – poznali się wzajemnie, kim są. Gospodarzem komuny w Łomży był Władysław S. Starał się on o podporządkowanie komunistom zwykłych kryminalistów.
Kierując działalnością Centralnego Wydziału Wojskowego Zawadzki (...) doprowadził do tego, że obwody tzw. wojskówki pokryły się z obwodami partyjnymi – pisze historyk partii. Mówiąc niekomunistycznym językiem – stało się to dlatego, że obwodowe organizacje partyjne KPP były jednocześnie agenturami szpiegowskimi. Zawadzki, jak wynika z jego rękopisów, zakwestionowanych przez polski kontrwywiad, wiązał to z nową sytuacją Kominternu oraz KC KPP. W niedługim czasie po tym KPP została na rozkaz Stalina rozwiązana przez Komintern. Niektórzy znawcy tematu twierdzą, że przyczyną tego kroku i zamordowania przywódców KPP były starania Adolfa Warskiego i Wery Kostrzewy, by rozłączać działania polityczne i szpiegowskie.
– 47 –
Gdy KPP już nie istniała w okresie od 1938 r. do 22 czerwca 1941 r., ośrodek w Ostrowcu działał, choć w 1939 r. jeden z braci S., Bronisław, udał się do ZSRR. Istnieją poszlaki, że wykonywał ważne misje wywiadowcze dla tego państwa. Wszystkie nici przywództwa rozproszonych komunistów na Kielecczyźnie przejął Władysław S. Był przywódcą i bezpośrednim dowódcą wojskowym w północnej części tego obszaru.
Historycy partii, sympatycy gen. Mieczysława Moczara-Demko (ps. „Mietek”), przedstawiają gen. Moczara jako duchowego przywódcę komunistów Kielecczyzny i Radomskiego. W rzeczywistości gen. Moczar – nie ujmując mu zasług jako komuniście – był raczej działaczem łódzkim, w czasie wojny zjawił się na Kielecczyżnic dopiero w 1944 r., z lubelskiego obwodu AL. Nawet przeciwnicy gen. Moczara w partii komunistycznej pogodzili się z tym przeinaczeniem, bowiem Władysław S. (ps. „Władek”, „Jurand”) jest dla historii tej partii postacią skrajnie niewygodną, absolutnie nie do przedstawienia w żadnej wersji oficjalnej na użytek propagandy ani nawet dla wewnętrznego kręgu. Tylko nieliczna, najwęższa grupa działaczy i historyków komunistycznych zdaje sobie sprawę z jego wielkiego znaczenia dla KPP, PPR i PZPR, a także różnych ról, jakie odegrał w tych partiach.
Ponieważ nikt w województwie kieleckim z oddziałów GL, AL, potem UB i aparatu PPR nie cieszył się tak wielkim podziwem i posłuchem jak Władysław S., początkowo sądziłem, że postać Szczuki jest budowana na micie otaczającym Władysława S. Tak jak Szczuka był więziony przed wojną. Jak Szczuka związany z Ostrowcem, jak Szczuka bywał witany przez komunistów w Ostrowcu i okolicach niczym niekoronowany król komunistów. Zabicie Szczuki na początku maja 1945 r. niejako symbolicznie zamykało los prototypu i odcinało podejrzenie, że Władysław S. mógłby dać impuls do stworzenia tej postaci, bowiem najstraszliwsze czyny, jakich się dopuścił, dopiero miały się stać jego udziałem. Wiedział o przygotowaniach do pogromu Żydów w Kielcach 4 VII 1946 r. lub osobiście tymi przygotowaniami kierował. Trudno zarzucić mu dowodzenie atakiem na dom żydowski przy Plantach w Kielcach, ponieważ kwestia dowodzenia nie została rozwikłana. Do akcji różne pododdziały wchodziły oddzielnie – nie zrobił jednak nic, by je powstrzymać przed zbrodniami i rabunkiem, a przebiegowi walki (Żydzi także strzelali) przyglądał się przez lornetkę. Po krótkim uwięzieniu, uniewinniony, awansował. Historia udziału Władysława S. i innych wyższych oficerów z resortu MBP w przygotowaniu i nadzorowaniu przebiegu pogromu to osobna sprawa.
Władysław S. był oddany partii jak może nikt z polskich komunistów średniego szczebla, przepojony nienawiścią klasową do inteligencji, właścicieli ziemskich, burżuazji, Kościoła, księży i Żydów (jako student więzienny Marksa nadawał Żydom automatycznie tzw. treść klasową, uznając ich za wyzyskiwaczy). Był – w odróżnieniu od inteligenckich szczytów KPP – plebejuszem. Wyczuwał, gdy doszło do sojuszu niemiecko-radzieckiego, że i hitlerowcy w swojej masie są plebsem, nosicielami populistycznej, zrównującej, niwelującej społeczeństwo idei.
Bez jego zgody byli członkowie KPP nie mogliby się zbierać w siedzibie Gestapo w stolicy dystryktu radomskiego (obejmującego dawne woj. kieleckie) w roku 1940 i pobierać zapomogi w wysokości 20 DM. Ciąży na nim zarzut przekazywania list oficerów WP, którzy ukrywali się przed niewolą, a potem
– 48 –
nazwisk członków ZWZ-AK do Gestapo. Cała grupa komunistów w dystrykcie radomskim otrzymała od Władysława S. rozkaz współpracy z Gestapo, nawet po wybuchu wojny niemiecko-radzieckiej, w celu demaskowania ZWZ-AK przed Gestapo.
Pracując nad Komendą Okręgu AK w Kielcach, rozszyfrował, kto jest szefem Oddziału II Wywiadowczego, nawiązał z nim kontakt i zwerbował do siatki wywiadu radzieckiego. Motywy zdrady tego oficera, mjr Zygmunta S. („Bartka”), nie są znane. Wymienia się cztery możliwości: Władysław S. przepłacił go ogromnymi sumami w dolarach; przekonał go, że ZSRR zwycięży i zapanuje nad Polską; porwał do oddziału AL i grożąc śmiercią, spowodował załamanie; „Bartek” mógł być zwerbowany przed wojną przez ZSRR i utajniony. W każdym razie po materiały, które uzyskał Władysław S., mieszczące się w wielkiej tece, i po niego samego przyleciał specjalny samolot z Moskwy, który lądował na zapleczu niemieckim. Po wojnie mjr „Bartek”, nierozszyfrowany, pozostał w podziemiu i działał w WiN, prawdopodobnie dalej prowadzony przez Władysława S. To ich obu powinien zlikwidować WiN kielecki i jeśli Władysław S. byłby Szczuką, motyw wyroku byłby jasny.
Po zajęciu przez Rosjan Kielecczyzny okazało się, że większość partyzantów AL pochodzi z Ostrowca i jego okolic. To wszystko zasługi Władysława S., który najbezpieczniej się czuł w Ostrowcu i okolicach miasta i wyznaczył je jako miejsce postoju (m.p.) sztabu kieleckiego Okręgu AL. Zajmował w nim kluczowe stanowisko szefa służby bezpieczeństwa.
W godzinie, w której AL wyszła z podziemia, zaroiły się ulice Ostrowca. Uzbrojeni i częściowo umundurowani w kościuszkowskie mundury partyzanci komunistyczni dążyli tu i zgłaszali się do służby w wyzwolonej ludowej ojczyźnie. Kierowani byli do UB. Jak twierdzi historyk UB i MO, na Kielecczyźnie trzonem kadry UB w tym regionie byli „Ostrowiacy”. Są dokładne dane, jakim Urzędom dostarczył kadr Ostrowiec.
Ostrowiec staje się stolicą ubecji centralnej Polski, zamienia się w coś w rodzaju republiki czy królestwa UB. Działają tam też liczne powiązania rodzinne z czasów KPP i PPR. Ostrowiec staje się symbolem zwycięskiej walki i zwycięskiego objęcia władzy. Rozdawane jest mienie obszarnicze, burżuazyjne, poniemieckie i żydowskie. W Ostrowcu zaczyna się ciąg zbrodni na powracających z kryjówek i obozów Żydów. Liczba zabójstw narasta aż do kulminacji – pogromu Żydów w Kielcach.
Nikt nie prowadził śledztwa w tych sprawach, nikt nie bronił Żydów ani nie zapewniał im ochrony. Na próżno organizacje żydowskie biły na alarm, wołały o sprawiedliwość. Na żadne z rozpaczliwych pism i apeli nie odpowiedziano. Po pogromie kieleckim nawet przedstawiciele KC PZPR musieli przyznać, że wśród towarzyszy w Ostrowcu panowały nastroje antysemickie. Wyrastały one z oburzenia na tych, którzy przyszli z Armią Czerwoną i zajęli najwyższe stanowiska w państwie, na które komunistyczna brać partyzancka szykowała się – a musiała zostać na miejscu.
Wielu wśród nowych członków PPR, MO i ORMO oraz werbowanych masowo funkcjonariuszy, to byli ludzie, którzy z rąk Niemców przejęli mienie żydowskie, działając wbrew zakazowi państwa podziemnego, związanego z Londynem. Aby to mienie utrzymać po wojnie i nie narazić się na zarzut kolaboracji,
– 49 –
musieli przejść na stronę nowej władzy. Dlatego żaden z Żydów ostrowieckich nie odzyskał własności, a wielu straciło życie.
Raz po raz w książce Popiół i diamenty albo w filmie są ujawniane autentyczne ówczesne dane operacyjne UB na temat podziemia. Oto w filmie padają słowa:
– Wilk poległ.
W książce:
– Las? Tak, we wtorek.
– Oddział „Szarego”?
– Niezupełnie. „Szary” wpadł.
– O cholera. Gdzie?
– Nie wiem, nie znam szczegółów (...) W każdym razie można na nim krzyżyk postawić.
– Szkoda chłopa – zmartwił się Maciek. – Musiał coś, cholera, spatałaszyć (…)1
W chwili gdy Jerzy Andrzejewski pisał te słowa, „Szary” (mjr Antoni Heda) dalej działał na Kielecczcyźnie. Jego domniemana „wpadka” była najgłębszym pragnieniem i życzeniem UB na Kielecczyźnie i MBP w Warszawie. Legendarny dowódca, który zaczął walkę w kampanii wrześniowej zdobyciem czołgu jako cywil, potem najlepszy i najbardziej zwycięski dowódca partyzancki na Kielecczyźnie, a może w całej Polsce, okrył się chwałą choćby z tego powodu, że wszystkie jego akcje zakończyły się zwycięstwem. Życie zawdzięczają mu tysiące ludzi, których oswobodził, rozbijając kolejne więzienia niemieckie na Kielecczyźnie. Do walki wróciły setki żołnierzy i oficerów AK. Ani jedna wieś nie została spalona z powodu jego działań. Wychodził do walki z lasu, gdzie przed akcją formował oddział, znajdujący się przeważnie na tymczasowych leżach, rozproszony, przez to nieuchwytny.
Jego sława przyćmiona jest przez sławę „Ponurego” (mjra Jana Piwnika), który choć znienawidzony przez komunistów i propagandę partyjną, miał tyle szczęścia, że poległ przed wkroczeniem Armii Czerwonej do Polski. „Szary” zaś nie tylko przeżył i żyje do dziś, ale nie przerwał ani na godzinę walki. W nocy z 12 na 13 grudnia 1981 roku został internowany przez władze stanu wojennego. „Szary” w dodatku ma dane na temat współpracy z Gestapo i władzami niemieckimi wielu osób – niektóre żyją – związanych czynnie z PPR, GL i AL. Jest groźny do dziś.
Następne więzienie, które rozbił, to było więzienie kieleckie. W nocy z 4 na 5 sierpnia 1945 r. partyzancki związek taktyczny w sile około 250 żołnierzy, uzbrojonych w nowoczesną i niezwykle skuteczną broń, zajął miasto wojewódzkie Kielce, zneutralizował stacjonujące w mieście i wokół niego siły radzieckie, KBW, WP, UB, MO i przed północą grupa szturmowa przy użyciu broni przeciwpancernej i środków wybuchowych wdarła się do więzienia, uwalniając około 700 więźniów, nie pozwalając wyjść z cel tylko Niemcom. Uwolniono kwiat
– 50 –
młodzieży AK-owskiej oraz wielu dowódców, w tym dowódcę 2. dyw. piechoty płka „Lina”, który ze wzruszenia, że odzyskał wolność, zmarł na atak serca w drodze do lasu, na bruku ulicznym w Kielcach.
Do brawurowych wyczynów „Szarego” należało przerzucenie pieniędzy pochodzących z rekwizycji dokonanej przez jego oddział samolotem radzieckimi! „Szary” omal nie rozbił więzienia UB na Rakowieckiej. Genialnie prosty plan był gotów. Siły wojskowe wystarczające, w pogotowiu. Akcji przeszkodziła zdrada owego zwerbowanego przez Władysława S. majora Zygmunta S. („Bartka”), który jak gdyby został odkomenderowany do szpiegowania wielkiego dowódcy polskiego. Także w konsekwencji tej zdrady „Szary” został ujęty przez UB, ale było to w rok po ukończeniu przez Andrzejewskiego książki i nawet po jej wydaniu, dopiero w lipcu 1948 r.
Jedno jest pewne: choć wydaje się prawie nieprawdopodobne; „Szary” nigdy przez 9 lat nieprzerwanej walki i dowodzenia żadnej akcji nie „spatałaszył”. Cytowany fragment stanowi inspirowane prawdopodobnie przez informatorów Andrzejewskiego zniesławienie i obrazę „Szarego”, a „Szary” wspomina, że w okresie jego walki i ukrywania się jednym ze sposobów nękania go i odbierania nadziei podziemiu polskiemu było rozpuszczanie przez tzw. agentów wpływu – czyli współpracowników UB, którym rozkazywano szerzenie plotek, korzystnych dla komunistów i dezinformowanie społeczeństwa – wiadomości, że został już schwytany.
W jakim stopniu obraz Polski roku 1945 był w Popiele i diamencie inspirowany przez MBP czy UB, a historia przedstawiona w powieści autentyczna i oparta na danych, których udzielili Andrzejewskiemu funkcjonariusze MBP? „Wilk” rzeczywiście poległ. „Szary” był najważniejszą postacią podziemia i partyzantki antykomunistycznej na Kielecczyźnie. Wrona, a raczej rodzina Wronów naprawdę istniała, działała we wschodniej Kielecczyźnie, była powiązana z PPR, a część jej członków służyła w UB. Najbardziej zasłużony był i najwyżej doszedł mjr Mieczysław Wrona i wymienienie tego nazwiska było być może traktowane jako nagroda. Walczył w oddziale GL „Narbutta”, po zajęciu Polski przez Rosjan uczestniczył w wielu niebezpiecznych i bojowych zadaniach, dowodził nimi lub był w grupach operacyjnych na Kielecczyźnie, a także uczestniczył w wyprawie przeciw ludziom podziemia z tego terenu, którzy ukrywali się na Ziemiach Zachodnich.
Poszukiwania praformy fabuły książki Jerzego Andrzejewskiego i filmu Andrzeja Wajdy, wysiłki zmierzające do znalezienia udokumentowanej, autentycznej historii, którą mogli opowiedzieć autorowi powieści funkcjonariusze UB, trwały latami. W czasie gdy pytałem o to w Ostrowcu, w połowie lat 60., nikt nie potrafił udzielić mi informacji. Także w trakcie zbierania materiałów do książki o pogromie kieleckim jako uboczne zadanie postawiłem sobie poszukiwanie prafabuły Popiołu i diamentu i okazało się, że prafabuła istniała.
Wydarzyły się fakty, które były kanwą powieści, osnowa zaś też może częściowo pochodziła ze źródeł oficjalnych. Fabularyzacja, której dokonał Jerzy Andrzejewski, nie zatarła zasadniczego pomysłu, który stworzyło życie i który był wypadkową działania żołnierzy podziemia i akcji UB. Jednak wydarzenie to, jak wszystko, co się działo w rejonie Ostrowca, miało korzenie w działaniach komunistów przedwojennych na tym terenie, w szpiegostwie na rzecz ZSRR.
– 51 –
– 52 –
– 53 –
Aby dać czytelnikowi możność obcowania ze źródłem, z którego czerpał prawdopodobnie autor książki, zacytuję in extenso fragment opracowania dra nauk humanistycznych Stefana Skwarka. Z funkcjonariusza UB w stopniu kaprala na Kielecczyźnie stał się on utytułowanym piewcą i historykiem UB w tym województwie (w dawnym kształcie) i ponad wszelką wątpliwość korzystał z tego samego źródła, którym był raport o wydarzeniu.
Miał dostęp do materiałów, o których historycy nie mogą marzyć, i był może pierwszym badaczem, a pewnie ostatnim, który je oglądał, bo w roku 1989 archiwum kieleckie UB spłonęło doszczętnie w długotrwałym, dwunastogodzinnym, kontrolowanym pożarze. Doktor Skwarek zaś zmarł nagle, nie doczekawszy się tytułu profesora:
(...) niebezpieczeństwo utraty życia wzrastało jednak – pisze dr Skwarek. – W pierwszym dniu wolności na ulicach Ostrowca Świętokrzyskiego Zdzisław W., dowódca bojówki AK, zastrzelił wybitnego komunistę Jana Foremniaka [przyp. Skwarka: relacja płka Władysława Spychaja-Sobczyńskiego, zastępcy szefa w UBP na przyczółku sandomierskim, a następnie szefa WBP w Kielcach – w posiadaniu autora], który najpierw w szeregach KZMP, a następnie KPP walczył o sprawiedliwość społeczną. Od 1932 r. do wybuchu wojny odsiadywał dożywotni wyrok za współudział w likwidacji prowokatora Józefa Nawrota vel Maki. Po napaści Niemiec na Polskę Foremniak wraz z Marianem Buczkiem, Marcelim Nowotką, Alfredem Lampe, Lucjanem Partyńskim, Romanem Śliwą i innymi komunistami wydostał się z więzienia w Rawiczu i dotarł do Białegostoku; tam już znajdowały się Oddziały Armii Czerwonej. Następnie Foremniak wstąpił do WKP(b), a w 1943 r. w grupie zwiadowczej wojsk radzieckich został zrzucony na teren Ukrainy, gdzie grupa prowadziła działania dywersyjno-rozpoznawcze. Po zbliżeniu się frontu do ziem polskich zwiadowcy znaleźli się na Lubelszczyźnie. W czerwcu 1944 r. wraz z przebywającymi w lasach janowskich oddziałami AL Okręgu Radomskiego im. Langiewicza i im. Narutowicza, które przybyły po broń ze zrzutu, Foremniak powrócił na ziemię rodzinną, po 12 latach nieobecności, aby nadal walczyć o wyzwolenie społeczne i polityczne. Nie zawiódł partii, zawsze znajdował się na pierwszej linii, nie licząc się z niebezpieczeństwem. Takim znali go współtowarzysze walki i takim pozostał na zawsze w ich pamięci.
Zdzisław W., syn kapitana przedwojennego Wojska Polskiego przebywającego w Oflagu, był jeszcze bardzo młody, gdy za namową granatowego policjanta, Kolębasa skierował kule do Foremniaka. Poniósł zasłużoną karę, ale śmierć żarliwego komunisty była dla partii bardzo bolesnym ciosem.
Reakcja w tym czasie przegrupowała swe zakonspirowane siły i przygotowała się do otwartej walki z młodą władzą ludową. Po pogrzebie Foremniaka władze bezpieczeństwa wzmogły czujność i przystąpiły do penetracji środowisk podejrzanych o spiskowanie przeciw władzy ludowej. W wyniku tych działań ujawniono mordercę Foremniaka.
Jeśli z Władysława S. jest coś w Szczuce, to dlatego, że jego los i los Foremniaka ułożyły się podobnie: znaleźli się na wyżynach KPP – ale nie w jej władzach, a pod względem wtajemniczenia i zaufania, jakie miała do nich Międzynarodówka i wywiadowcze służby radzieckie, i wykonywali zadania najwyższej wagi, potem obaj działali za frontem, wykonując z ramienia Moskwy najściślej tajne polecenia, obaj spotkali się na Kielecczyźnie w partyzantce, wre-
– 54 –
szcie spotkali się w Ostrowcu. Byli jak bliźniacy czy bracia syjamscy. Z Władysława S. musiał jednak pisarz brać charyzmę działacza komunistycznego, kult, jakim otaczała go masa komunistów PPR-owców, skierowanych na pierwszą linię walki – do UB. Kiedy Foremniak zginął, Władysław S. poświęcił mu część swojej relacji spisanej dla Wydziału Historii K.C PZPR.
Andrzejewski przesuwa moment zamachu z ważnego i krytycznego dnia po wejściu Rosjan na inny, podobny i równie ważny – dzień kapitulacji Niemiec. Nastrój tych dni był prawie identyczny: triumf komunistów, ulga, ale i smutek, niepewność Polaków. Gdy Foremniak wyszedł z kryjówki i triumfalnie przechadzał się po zdobytym dla niego przez Rosjan mieście, musieli spostrzec go AK-owcy, którzy jako wiedzący, co grozi Polsce, pogrążeni byli w rozpaczy. Foremniak wyzywał ich, i rozpacz zmieniła się w determinację. Radziecki szpieg, skazany na dożywocie przez polski sąd – w polskim mundurze, jako wyzwoliciel i patriota był dla nich jak plunięcie w twarz.
Czemu nie zabili Władysława S.? Miał on niższy wyrok, a AK-owcy uważali się za kontynuatorów przedwojennego państwa polskiego. Chcieli, by jego prawa i wyroki dalej obowiązywały. Przypuszczam, że Władysław S., organizując pospiesznie ze swoich ludzi UB na terenie województwa, od razu pojechał do Radomia lub czekał na zdobycie Kielc. Także – sądzę – otaczała go jego gwardia. Aby go zabić, trzeba by stoczyć bitwę.
Co się stało z półanonimowym Zdzisławem W., prototypem Maćka Chełmickiego? Ponieważ autor opracowania nie wyjawia, jaka kara go spotkała, oznacza to w enigmatycznym sposobie ujawniania tajemnic przez dra Skwarka, że został zamordowany. Przypuszczam, że i policjanta, który pewnie wypatrzył Foremniaka i znał jego przeszłość – a sądzę, że jak to często bywało, pracował w kontrwywiadzie AK – spotkał podobny los.
Ostatnie słowa powieści: żołnierz wola z żalem:
– Człowieku... Człowieku, po coś uciekał?
W realności lepiej było uciekać i być zabitym, niż dostać się w ręce Władysława S., bo na pewno pod jego kontrolą odbywały się przesłuchania. Maciek Chełmicki umierał – jak pokazuje to Wajda – na śmietniku. Agonia, przedśmiertne drgawki: symbolika oddziałująca na podświadomość widza.
Nie chcę sobie nawet wyobrażać, jak zginęli obaj wymienieni przez Skwarka winni śmierci Foremniaka. Jego towarzysze partyjni byli zarazem wykonawcami sprawiedliwości socjalistycznej. Sądzę, że ojciec chłopca, wróciwszy z Oflagu, nie zastał go już żywym. A jednak, gdy porównujemy książkę i film, to poza usunięciem natrętnego czepiania się „umierających klas”, co dziś powoduje, że całe partie książki w swojej rozwlekłości nie mogły się zmieścić w filmie – stwierdzamy, że Wajdę ocaliła obsada ról chłopców z... Właśnie, skąd? AK już nie działało, byli więc ludźmi z tajnych organizacji działających w Ostrowcu i okolicy, wykrytych potem przez UB („Jop”, „Jacek”), organizacji, które działały przed ukończeniem przez Andrzejewskiego powieści. Dwie następne powstały już po wydaniu książki.
Żołnierze podziemia zostali dzięki Zbigniewowi Cybulskiemu i Adamowi Pawlikowskiemu pokochani przez widzów w Polsce i wszędzie, gdzie film dotarł. Nawet Marlena Dietrich polubiła Maćka-Zbyszka i poświęciła mu w swoich
– 55 –
wspomnieniach zadziwiająco długi fragment. Przyjrzyjmy się ich rzeczywistym losom, a nie ich grze. Wydaje się, że role żołnierzy straconej sprawy naznaczyły ich życie. Żaden z nich już nie żyje. Bogumił Kobiela zginął pierwszy, jak przystało na odtwarzającego postać negatywną – w samochodzie, kupionym troszkę ponad stan finansów, luksusowym, ale z łysymi oponami. Cybulski – podkreślano to – jak w jednej ze swoich ról. Nie znalazło się chyba w żadnym wspomnieniu o nim to, że przez ostatni okres życia ciążyła nad nim depresja. Cybulski odrzucił propozycje z zagranicy, a tu nie było dla niego ról. Nie tylko dla niego, nie było w ogóle żadnych ról. Film, w stalowym uścisku towarzyszy spadkobierców idei Zawadzkiego i Foremniaka, Władysława S., zamierał.
I wreszcie Pawlikowski: tu już działali bezpośrednio koledzy Władysława S., ludzie z SB i MSW, choć sam Władysław S. pełnił chyba wtedy już funkcję attaché wojskowego przy ambasadzie PRL w Sofii, pilnując „bułgarskich tropów”. Wzięli się za Pawlikowskiego ostro, tak jak wzięliby się na pewno za Andrzeja Kosseckiego, gdyby był dalszy ciąg książki i filmu i gdyby Kosseckiego aresztowano. Pawlikowski grał zimnego, inteligentnego, kwalifikowanego, pełnego poczucia humoru wykonawcę wyroków. W rzeczywistości był przewrażliwiony, był jednym z pierwszych w świecie playboyów, cieszył się życiem, aż raz zaproszono go na konspiracyjne słuchanie opery pióra Szpotańskiego, wyszydzającej PRL i jej władców.
Gdy wezwano Pawlikowskiego do SB, nie zachował się, jak powinien się zachować Andrzej Kossecki. Przesłuchiwano wszystkich obecnych po kolei (być może lokal był pod obserwacją). Zebrani zgodnie zeznawali: że nic nie słyszeli, że widocznie nie było ich w pokoju, że widać jeszcze nie przyszli lub pewnie już wyszli. Tylko Adam Pawlikowski zeznał prawdę. Czy już mu nie ufano i nie wtajemniczano go w ustalone z góry zeznania na wypadek przesłuchań?
Jego zeznania skończyły się bojkotem towarzyskim, zerwaniem znajomości i przyjaźni. Ogłoszono, że jest tajnym współpracownikiem SB. Był dalej przesłuchiwany. Nie wytrzymał tego i rzucił się z wysokiego piętra, ponosząc śmierć na miejscu.
Miazga – wyjaśniał Jerzy Andrzejewski dnia 23 września 1981 r. Jackowi Trznadlowi, co miał na myśli, dając taki tytuł swojej kolejnej książce – to jest to, co zostaje z człowieka, który dajmy na to spada z dwudziestego piętra.
Krzysztof Kąkolewski
PRZYPISY:
1 Warszawa 1956 r., wyd. IV, s. 134.
– 56 –
Wybrane wideo
-
O PROGRAMIE APF, dr Rafał Marszałek
-
Kształtowanie się rynku filmowego w Polsce na początku lat 90., dr Kamila...
-
Represje wobec kinematografii polskiej po wprowadzeniu stanu wojennego na...
Wybrane artykuły
-
Polsko-jugosłowiańskie kontakty filmowe
Patrycjusz Pająk
"Pleograf. Kwartalnik Akademii Polskiego Filmu", nr 4/2016
-
Pokolenie Black Red White. Kolorystyczna estetyzacja i anestetyczny koloryt w "Sercu miłości" Łukasza Rondudy
Łukasz Kiełpiński
"Pleograf. Kwartalnik Akademii Polskiego Filmu", nr 2/2019